Kilka dni temu dotkliwie przekonał się o tym sierżant policji w Arizonie. Został zdegradowany i zawieszony na dwa tygodnie bez wynagrodzenia za umieszczenie na Facebooku fotografii z podziurawionym kulami wizerunkiem Baracka Obamy. Na zdjęciu, które stróż prawa zamieścił na swoim profilu, widać siedmiu nastolatków.

Kilku z nich trzymało w rękach broń, a jeden pozował z podziurawionym pociskami T-shirtem ze zdjęciem prezydenta USA. Choć fotografię szybko usunięto z portalu, to policjant na czas dochodzenia musi zmienić dotychczasowe obowiązki, co oznacza zmniejszenie jego pensji.

Dobrze, jeśli publikacja tego zdjęcia pozbawi go jedynie części wynagrodzenia, gorzej, gdy wiązać się będzie z utratą etatu. A takie przypadki znamy nawet z Polski, także z udziałem funkcjonariuszy.

Polskie przypadki

Niedawno prowadzone było postępowanie dyscyplinarne przeciwko takim, którzy sfotografowali się w pełnym uzbrojeniu, choć charakter służby zobowiązywał ich do ukrycia twarzy. Podobne reperkusje nie omijają pracowników cywilnych. Z posadą w banku pożegnał się taki, który zdjęcie z miejsca pracy umieścił na Naszej-Klasie razem z innymi fotkami zrobionymi podczas suto zakrapianych alkoholem spotkań prywatnych.

Specjaliści tłumaczą, podobnie jak w przypadku feralnego amerykańskiego policjanta czy pracownika banku, że nawet po godzinach pracy podwładny ma unikać zachowań, które kompromitują instytucję czy formację, w której jest zatrudniony. Jest to istotne zwłaszcza dla banków, towarzystw ubezpieczeniowych, funduszy inwestycyjnych czy sądów.

Jeśli bowiem przez niewłaściwą postawę pracownika zostanie nadszarpnięty autorytet czy wizerunek instytucji tzw. zaufania publicznego, pracodawca może rozstać się z taką osobą. I to nawet w trybie natychmiastowym (art. 52 kodeksu pracy).

Granice prywatności

Nie zawsze jednak taka reakcja szefa będzie skuteczna. Zdołał ją w sądzie podważyć pracownik, który na zdjęciu opublikowanym na profilu, do którego miał dostęp wąski krąg znajomych, paradował w slipkach i czapce stanowiącej element jego służbowego umundurowania. Firma, która zarzuciła mu naruszenie jej powagi, nie przekonała składu orzekającego. Uznał on, że decydująca była tu znikoma możliwość dotarcia do tej fotografii przez postronne osoby, w tym przez pracodawcę.

Te przypadki wskazują z jednej strony na daleko posuniętą chęć i możliwość ingerencji szefa w prywatność podwładnego, a z drugiej dyscyplinują pracownika do większego rozsądku. Zatrudniony powinien bowiem przemyśleć, czy informacją, fotografią lub wyczynem może się pochwalić na tak szerokim forum. Zapewne dramatów zawodowych byłoby mniej, gdyby społeczeństwa nie opanowała potrzeba powszechnego ekshibicjonizmu.

Mecenas Waldemar Gujski z Kancelarii Adwokacko-Radcowskiej Gujski Zdebiak podkreśla jednak, że niezwykle trudno wskazać granice prywatności pracownika. Nie są one przecież nigdzie precyzyjnie określone, choć pewne postanowienia w tym zakresie szef może wprowadzić w wewnętrznych przepisach.

Dotyczy to np. kontrolowania poczty na służbowym komputerze. Szef może to robić, jeśli uprzedzi o tym personel. Trudno się jednak spodziewać, że zaakceptuje postępowanie takiego pracownika, który w pracy otwiera 14 tys. e-maili, a tylko 2 tysiące z nich dotyczy spraw służbowych. Słusznie więc zarzuci podwładnemu, że niewłaściwie wykorzystywał czas pracy.

Groźne opinie

Problemów z decyzją o rozstaniu nie będzie miał też szef, którego w Internecie opisuje pracownik, nie szczędząc przy tym pikantnych plotek z jego życia, kierownictwa i kolegów z firmy. Spotkało to pracownika banku zatrudnionego do przygotowania i oceny jego produktów, gdy na jednym z portali pozwolił sobie na uwagę, że „tylko debil wziąłby taki kredyt”.

Na reakcję pracodawcy nie musiała też długo czekać pracownica przebywająca na długim zwolnieniu lekarskim, która z dużym zapałem opisywała w sieci, w jaki sposób i na jakie schorzenia uzyskuje zaświadczenia o niedyspozycji zdrowotnej, aby przedłużyć etat. Te wynurzenia pozbawiły ją go przy pierwszych zwolnieniach grupowych w firmie.

Bada sąd

Mecenas Waldemar Gujski przypomina jednak, że każdy sporny przypadek wymaga wnikliwej i indywidualnej oceny sądu. Musi on przy tym uwzględnić charakter obowiązków służbowych wykonywanych przez pracownika, profil pracodawcy czy nawet jego otoczenie.

Takie elementy badałby także, gdyby trafiła do niego sprawa menedżera do spraw kadr, który przed kilkoma miesiącami na portalu Golden Line chwalił się przezwiskiem „Terminator” pochodzącym od liczby osób zwolnionych przez niego w dotychczasowej karierze i w tym zakładzie.

W tym wypadku – ocenia Waldemar Gujski – istotne byłoby także to, jaka jest rzeczywista sytuacja angażującej go firmy: czy jest ona w fazie restrukturyzacji, czy żadne redukcje i zmiany jej nie grożą. Jeśli zachodziłby ten drugi przypadek, to przechwałka pracownika mogłaby psuć atmosferę w pracy i stosunki międzyludzkie. Burzyłaby także poczucie stabilizacji zatrudnienia załogi. W takiej sytuacji pracodawca miałby podstawę, aby zwolnić wichrzyciela.

Grzegorz Orłowski radca prawny w spółce z o.o. Orłowski, Patulski, Walczak

Grzegorz Orłowski radca prawny w spółce z o.o. Orłowski, Patulski, Walczak

Komentuje Grzegorz Orłowski, radca prawny w spółce z o.o. Orłowski, Patulski, Walczak

Technika sprawia, że dzisiejsze możliwości komunikowania są ogromne i niezwykle szybkie. Ponadto nawet dotarcie do zamkniętych portali nie sprawia już dużych trudności. To zaś powoduje, że zdjęcie, informacja czy opinia – także ta dotycząca miejsca pracy – rozprzestrzenia się w niewiarygodnym tempie.

Dlatego o ich skutkach dla kariery zawodowej powinni pamiętać wrzucający je do sieci pracownicy.

Nawet jeśli brakuje im doświadczenia życiowego, nie powinni wyłączać wyobraźni i empatii, a komputerową klawiaturę schować szczególnie wtedy, gdy w stanie wzburzenia chcieliby opisać swoje reakcje na zachowanie szefa czy kolegów z firmy.

Czytaj także w serwisie:

Prawo w firmie

»

Kadry

»

zwalnianie z pracy