Obradująca kilka dni temu w Szczecinie Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność" zdecydowała, że potępi działania antyzwiązkowe w sieci sklepów Lidl. To protest przeciwko dyscyplinarnemu zwolnieniu przez spółkę liderów związkowych. Zdaniem członków związku to typowe działanie mające na celu zduszenie organizacji związkowej. – Bez głowy trudno jest funkcjonować – mówią związkowcy.

Początkowo zwrócili się z prośbą o bojkot sklepów do swoich członków. Zainteresowanie mediów akcją spowodowało, że postanowili rozszerzyć kręgi działania na pozostałych klientów sieci.

– Będziemy apelować do klientów przez akcję ulotkową i komunikaty w lokalnych mediach – zdradza Marek Lewandowski, rzecznik NSZZ „Solidarność". – Niewykluczone też, że podejmiemy inne działania. Zdecydujemy do końca tego tygodnia – tłumaczy.

Jednak zdaniem władz Lidla zarówno bojkot, jak i atak na wizerunek firmy są kompletnie nieuzasadnione. Władze spółki tłumaczą, że zwolnili związkowców, bo ci złamali prawo. W odpowiedzi przesłanej do redakcji przez Patrycję Kamińską, rzeczniczkę Lidla, czytamy, że było to „posługiwanie się w imieniu organizacji związkowej wobec pracodawcy podrobionymi dokumentami, a także zorganizowanie wielu nielegalnych akcji protestacyjnych". Lidl powołuje się na posiadane ekspertyzy kryminalistyczne i zapewnia, że złożył już w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.

To jednak zdaniem związkowców nie jest dostatecznym powodem. Ich zdaniem dopóki sąd nie orzeknie, że rzeczywiście doszło do fałszowania dokumentów, nikt nie powinien stracić pracy. Z kolei prawnicy tłumaczą, że przepisy o prowadzeniu akcji protestacyjnej bardzo łatwo obejść i zinterpretować na swoją korzyść. – Te przepisy są po prostu bardzo niejasne – mówi    Katarzyna Dulewicz, radca prawny, partner w kancelarii CMS Cameron McKenna.

Związkowcy stają murem za zwolnionymi działaczami, bo są przekonani, że do złamania prawa nie doszło. – Nikt by nie podłożył głowy, gdyby miał w tej sprawie choć cień wątpliwości – mówi Lewandowski.

Tym bardziej że już wcześniej pojawiły się sygnały o antypracowniczych działaniach w Lidlu. Lech Obara, radca prawny z Olsztyna, który wywalczył dla pracowników sieci handlowych wysokie odszkodowania za wypadki przy pracy i dodatki za nadgodziny, opowiada, że dla niego taka informacja to nie nowina.  – Gdy rozpoczynaliśmy batalię o poprawę warunków pracy w sieci Biedronka, już wtedy odezwało się do nas wielu pracowników sieci Lidl, którzy mieli podobne kłopoty – mówi Obara.

Kancelaria Obary także obecnie prowadzi sprawy pracowników Lidla. Jedna z nich to sprawa pracownicy, która została zwolniona tuż po powrocie z urlopu macierzyńskiego.

Eksperci przyznają, że od czasu słynnych wydarzeń w Biedronce, kiedy jedna z pracownic – Bożena Łopacka – udowodniła firmie wyzysk, sklepy wielkopowierzchniowe bardzo pilnują się, aby w dokumentach było wszystko zgodnie z prawem. Problemem jest natomiast zła atmosfera, która wymyka się przepisom i kontrolom inspektorów pracy.  Pracownicy narzekają, że kierownicy nieustannie i nierzadko w niewybredny sposób poganiają załogę do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Tym bardziej że zatrudnionych w sklepach jest coraz mniej, a zajęć nie ubywa.  Aby udowodnić powszechny w takich sieciach mobbing i wywalczyć przed sądem odszkodowanie, pracownik musi udowodnić, że doznał rozstroju zdrowia lub sam zwolnił się z tego powodu z pracy. Przepisy mówią też, że poniżanie pracownika musi być długotrwałe i uciążliwe, a to zwykle trudno udowodnić. Menedżerowie używający ostrego języka do mobilizacji pracowników mogą się więc czuć bezkarni.