W języku przepisów bankructwo określane jest mianem upadłości. Mówi się więc, że została ogłoszona czyjaś upadłość, że przedsiębiorca znajduje się w upadłości itd. Bankructwo jest określeniem jedynie potocznym.

Upadłość dzieli się z grubsza na trzy rodzaje:

- likwidacyjną,

- układową połączoną z odebraniem upadłemu zarządu nad jego majątkiem,

- układową z pozostawieniem upadłemu zarządu nad jego majątkiem.

Ta pierwsza polega na spieniężeniu majątku bankruta i spłaceniu wierzycieli. Sąd ogłasza ją, gdy nie widzi perspektyw na zaspokojenie wierzycieli w upadłości układowej.

Natomiast drugi i trzeci z wymienionych rodzajów upadłości nie polega na pozbyciu się majątku upadłego. Wręcz przeciwnie, o majątek ten należy dbać, a interesy bankruta nadal prowadzić.

Celem upadłości jest układ, czyli porozumienie wierzycieli z upadłym, w którym zrezygnują oni z części przysługujących im uprawnień – np. przez redukcję należności, rozłożenie ich na raty itp. Sąd ogłosi ją, jeżeli zostanie uprawdopodobnione, że w drodze układu wierzyciele zostaną zaspokojeni w wyższym stopniu niż po przeprowadzeniu postępowania upadłościowego obejmującego likwidację majątku dłużnika.

Warto wiedzieć, że jeszcze niedawno to ostatnie postępowanie określane było mianem układowego, a nie upadłościowego. Od terminologii tej odeszło obowiązujące od 1 października 2003 r. prawo upadłościowe i naprawcze (DzU z 2003r. nr 60, poz. 535 ze zm.; dalej: pun).

Jest to do dziś krytykowane, bo przedsiębiorcy, którzy przejściowo znaleźli się w kłopotach finansowych, pozbawieni zostali instrumentu prawnego pozwalającego im wyjść na prostą bez utraty biznesowej wiarygodności. Kontrahenci na ogół nie rozróżniają rodzajów upadłości i upadłość układową postrzegają jako takie samo bankructwo jak każde inne. A z bankrutem – wiadomo – każdy boi się robić interesy (por. „Licencja nie zastąpi doświadczenia” w „Rz” z 14 kwietnia).

Powyższy podział ma znaczenie nie tylko porządkowe. Przekłada się bowiem na konkretne prawa i obowiązki upadłego.

W uproszczeniu można powiedzieć, że najsurowsze wymogi wiążą się z upadłością likwidacyjną. W jej ramach do firmy wchodzi bowiem syndyk, przejmując wszystkie niemalże uprawnienia bankruta wobec jego majątku.

Druga w kolejności jest upadłość układowa połączona z odebraniem upadłemu zarządu nad jego majątkiem. Wtedy w firmie pojawia się nie syndyk, lecz zarządca. To on – a nie sam upadły – będzie dokonywał wszelkich czynności zarządu związanych z bieżącym prowadzeniem przedsiębiorstwa upadłego oraz zachowaniem w stanie niepogorszonym masy upadłości (art. 184 pun).

Natomiast najłagodniejszy przebieg ma upadłość układowa z pozostawieniem upadłemu zarządu nad jego majątkiem. W takiej sytuacji upadły będzie sam dokonywał tych czynności co obecnie – składał zamówienia, zawierał umowy itd. Tyle tylko, że o zgodę na działania przekraczające zakres zwykłego zarządu będzie musiał pytać ustanowionego przez sąd nadzorcę (art. 76 pun).

Ustawodawca nie precyzuje, co rozumie pod pojęciem czynności zwykłego zarządu. Nie budzi jednak wątpliwości, że znaczenie tego sformułowania oceniać należy przy uwzględnieniu sytuacji w konkretnej firmie. W jednej wydanie 100 tys. zł może być czynnością najzwyklejszą w świecie, w innej – zupełnie wyjątkową.

Warto pamiętać, że rodzaj upadłości nie jest dany raz na zawsze. Ogłoszenie jej w wersji układowej nie oznacza, że sąd nie może zmienić jej na upadłość likwidacyjną. I odwrotnie. W obu przypadkach sądowi wolno to uczynić w sytuacji, gdy podstawy prowadzenia upadłości w innym trybie ujawnią się dopiero w toku postępowania (art. 16 i 17 pun).