Prawdziwa reforma wymiaru sprawiedliwości dopiero przed nami. Znamy pomysły na sądy dla najprostszych spraw, tzw. sądy pokoju. Ale problemów dostarcza już samo rozstrzygnięcie, które sprawy są naprawdę proste i do udźwignięcia przez absolwentów prawa z nikłym doświadczeniem. Zapewne nie rodzinne, co zakłada jedna z propozycji. Emocje, jakie te spory generują, ledwie dźwigają sądy okręgowe.
A im dalej w las, tym trudniej. Sędziów pokoju miano by wybierać w wyborach powszechnych – co samo w sobie jest ryzykownym pomysłem na upolitycznienie sądów – wymaga zmiany konstytucji, ale tego rządzący widzieć nie chcą. Bo różnica między sędzią, a sędzią pokoju jest jak między malarzem i malarzem pokojowym. A jak to pogodzić z pomysłami Ministerstwa Sprawiedliwości na spłaszczenie struktur, punkty sądowe w gminach czy sądy obwoźne? Roki sądowe nie tak dawno temu likwidowano, podobnie jak posterunki policji. Teraz posterunki MSWiA przywraca, ale wiele znów jest nieczynnych. Oby z sądami nie stało się podobnie i nie było jak w anegdocie z późnych lat 70. minionego wieku o konstytucji, gdy słychać było, że władza chce zmieniać tę z 1952 r. – Po co? – powiedział ktoś rozsądny – skoro obecna jest tak mało używana... Wszystkiemu winna polityka.