Jednocześnie Dodik opowiedział się za neutralnością wojskową Bośni.

Już rok temu jedna z niemieckich agencji pisała, że prezydent serbskiej części Bośni i Hercegowiny Milorad Dodik "od lat otwarcie uprawia politykę przeciwko UE i USA tylko dlatego, że wspiera go Moskwa". "W dowód wdzięczności opchnął Rosji przemysł naftowy, licząc na kredyty, żeby zapobiec groźbie bankructwa" - mogliśmy przeczytać.

Jednak bośniaccy urzędnicy szczebla państwowego uważają, że Dodik nie ma uprawnień do blokowania działań w ramach planu na rzecz członkostwa w NATO, o które kraj wystąpił już w 2009 r.

Zainteresowanie Moskwy Bośnią i Hercegowiną nie może dziwić. Kraj ten, podobnie jak Serbia, nadal nie jest członkiem NATO. Jest zatem okazja do poszerzania wpływów na Bałkanach. Kontakty z Republiką Serbską, będącą częścią federacji Bośni i Hercegowiny, wydają się również najłatwiejszą metodą wpływania na całe państwo, a nawet jego destabilizację.

Coraz częściej mówi się o rozpadzie Bośni i Hercegowiny. Oddzielenie się Republiki Serbskiej od reszty BiH może skutkować kolejną wojną. W regionie zdominowanym przez Serbów, mieszka bowiem 20-procentowa mniejszość bośniacka.

W ubiegłym roku zachodni dyplomaci skrytykowali rząd Republiki Serbskiej, po tym jak ogłosił on zawieszenie współpracy z wymiarem sprawiedliwości kraju.

We wspólnym piśmie ambasady USA, Unii Europejskiej i Biuro Wysokiego Przedstawiciela przypominały, że podmiot (Republika Serbska) nie ma prawa do rezygnacji z krajowej jurysdykcji.