W czerwcu ubiegłego roku "Rzeczpospolita" informowała o północnokoreańskim uciekinierze Kimie, którego rosyjskim obrońcom praw człowieka udało się uratować przed deportacją, która dla niego prawdopodobnie skończyłaby się rozstrzelaniem.
Teraz z takim problemem zmaga się inny obywatel Korei Północnej, mieszkający w Rosji nielegalnie od 10 lat. W styczniu sąd rejonowy w Petersburgu zdecydował, że Coj Men Bok ma wrócić do ojczyzny. Wtedy obrońcy praw człowieka z stowarzyszenia "Memoriał" złożyli odwołanie i jednocześnie zwrócili się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPC). Strasburg stanął po stronie Koreańczyka i leningradzki sąd obwodowy cofnął decyzję sądu rejonowego do momentu rozpatrzenia sprawy przez trybunał.
Koreańczyk twierdzi, że gdy w 1999 roku przekroczył rosyjską granicę, zabrano mu dokumenty i w konsekwencji został zmuszony do pracy niewolniczej w obwodzie amurskim. Uciekł stamtąd w 2002 roku do Rostowa, a kilka lat później przeprowadził się do Petersburga.
Jeszcze w 2015 roku BBC informowała o tym, że na terenie Rosji działają północnokoreańskie ekipy budowlane wykorzystywane do pracy niewolniczej, przeważnie na Dalekim Wschodzie. Za taką pracę Rosjanie mają rozliczać się bezpośrednio z państwem Kima. Obrońcy praw człowieka twierdzą, że budowniczowie znajdują się pod obserwacją północnokoreańskich służb bezpieczeństwa. Niektórzy próbują uciekać, ale otrzymanie azylu w Rosji nie jest łatwe.
Według oficjalnych statystyk rosyjskich służb migracyjnych w latach 2011-2016 tymczasowy azyl przyznano 68 obywatelom Korei Północnej, ale status uchodźcy przyznano jedynie dwóm osobom. Od 1991 roku w Rosji status ten otrzymało jedynie nieco ponad 800 obcokrajowców.