Morze Południowochińskie nie znajduje w polskich mediach wciąż stosownego zainteresowania. Co jakiś czas jedynie pojawiają się informacje o zwiększonej aktywności amerykańskiej marynarki, o jakiejś nocie dyplomatycznej Chin. Wieści z miejsc odległych o tysiące kilometrów od Polski, dotyczące tajemniczo brzmiących sztucznych wysp ustępują tym o krajowej polityce czy miejscowych tragediach. Jest to pewnego rodzaju pułapka, w którą wpada się bez należytego zastanowienia. Niewiedza w tym momencie nie gwarantuje spokoju ducha. Przeciwnie, może narazić na poważne kłopoty w przyszłości.

Morze Południowochińskie nie schodzi z serwisów informacyjnych na Zachodzie. Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi i oczywiście Amerykanie interesują się tamtejszym sprawami patrząc bardzo czujnie, czy ich interesy ekonomiczne (oraz w coraz większym stopniu polityczne) nie staną się zagrożone ze względu na rosnącą pozycję Chin. Pekin nie ustaje w dążeniach do podporządkowania sobie praktycznie całego terenu sporego morza, buduje nowe wyspy z przeznaczeniem na bazy wojskowe, ignoruje międzynarodowy sprzeciw i zdobywa teren na zasadzie faktów dokonanych. Czas działa tylko wyłącznie na jego korzyść. Brak informacji o tym, jakie skutki przynosi taka strategia dla regionu Azji Południowowschodniej, a także i dla powiązanej z nią reszty świata, może mieć ponure konsekwencje.

Chińska ekspansja terytorialna pojawiła się dość nagle i być może równie niespodziewanie zniknie. Politykę międzynarodową Państwa Środka cechują nagłe zmiany orbity, które wprowadza się w życie naciśnięciem tajnego guzika widocznego jedynie dla najwyższego kierownictwa partii. Jednak od momentu, gdy nowy cel strategiczny jest wprowadzony, nie ma od niego odwołania. Zmiana o 180 stopni może nadejść, ale z pewnością nikt się o niej odpowiednio wcześniej nie dowie.

Należy zatem bazować na tym, co widać i słychać na podstawie działań widocznych. Te mówią same za siebie. Chiny nie zamierzają odpuścić żadnemu z państw o gwarantowanych prawem międzynarodowym i konwencją morską ONZ z 1982 roku granicach wód terytorialnych; nie zważają na protesty Wietnamu, Filipin obecne od początku swojej ekspansji; ignorują nowych graczy poirytowanych nowymi naruszeniami terytorium (jak Indonezja i Malezja); wreszcie pracują nad destabilizowaniem solidarności grupy państw ASEAN bezpośrednio zainteresowanych maksymalnym bezpieczeństwem rejonu Morza Południowochińskiego.

Pisząc o tym regionie od długiego czasu mogę tylko stawać się bardziej kategorycznie w swoich sądach. Opieszałość i niezdolność do wspólnego działania przeciwko Chinom przynosi tylko jeden efekt - zwiększające się zdobycze Pekinu na terenie archipelagu wysp Spratly jak i Paracelskich. Satelitarne zdjęcia raf i maleńkich skał, które nie mogą nawet być nazywane wyspami a jedynie tzw. LTE (Low-Tide Elevation, elementami geologicznymi widocznymi ponad poziomem wody jedynie podczas odpływów) dają do zrozumienia, jak bardzo Chińczycy nie tracą nawet doby niestrudzenie budując nowe terytorium na środku morskiego pustkowia. Pogłębiarki zamieniają skały w plaże, następnie dokleja sie wokół nich kolejne połacie terenu, pojawiają się zarysy fundamentów, następnie coś przypominające pas startowy. Po kilku tygodniach można mówić już o nowej wyspie z lądowiskiem zdolnym przyjmować jumbo jety. I tak krok po kroku Chiny zmieniają obraz spornego terenu we własne poletko do działań militarnych. Wszystko w atmosferze narodowej dumy, dyplomatycznej buty i nieprzejednania na poziomie, na który może sobie pozwolić tylko najbardziej pewny siebie gracz. Rozgrywka mogłaby zostać przerwana i to nawet bez rozlewu krwi, gdyby tylko zarówno kraje regionu jak i społeczność międzynarodowa byłyby w stanie osiągnąć jedność. W przeciwnym wypadku sytuacja, w której wszyscy wszystko wiedzą i mówią jednym głosem, ale nie wypada im się do tego przyznać na ważnych szczytach, sprowadza Morze Południowochińskie do roli azjatyckiej Ukrainy. Miejsce Rosji-hegemona biorącego, co tylko sobie zażyczy w postaci Krymu, organizującego podejrzane referenda i mydlącego oczy świata należy oczywiście do Chin.

Reklama
Reklama

Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana i ważna dla nas, ponieważ to przez Morze Południowochińskie przepływają co roku towary o wartości ponad 5 bln dolarów. Ten rejon jest kluczowy dla chińskiego szlaku handlowego, jednego z dwóch ogniw tego nazywanego Nowym Jedwabnym. Inicjatywa OBOR promowana jest także silnie w Polsce, a niedługo dojdzie w naszym kraju do wizyty prezydenta Chin Xi Jinpinga. Dzięki kapitałowi pobieranemu od kraju, który bezpardonowo zajmuje na mapie co chce i nie liczy się z międzynarodowym prawem, przykłada się rękę do utrzymywania nowej geopolityki opartej na fałszywych fundamentach. Przywódcy krajów grupy G7 będą mieli już niedługo okazję do kolejnego, corocznego spotkania. Tym razem odbędzie sie ono w Japonii. Chiny już pracują nad tym, by kwestia morza i archipelagów nie była podnoszona na oficjalnym forum. Z taką prośbą wyszedł chiński szef MSZ Wang Yi do swojego brytyjskiego odpowiednika Philipa Hammonda. Słowa brzmią tym mocniej, im większe finansowe zaangażowanie jest w stanie zaoferować Pekin na wyspach brytyjskich. Kapitał Państwa Środka ma także posłużyć w dużej mierze do stworzenia nuklearnej elektrowni Hinckley Point, na której bardzo zależy Wielkiej Brytanii.

Okazją do dyskusji na te tematy był dzień wietnamski organizowany przez Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych na Uniwersytecie Łódzkim. Spotkanie odbyło się 8 kwietnia br. Jedną z jego części była dyskusja na temat dotychczasowych wydarzeń na spornym morzu, punktu widzenia strony chińskiej oraz dalszych możliwości rozwoju sytuacji w regionie. Miałem przyjemność brać udział w tym panelu wraz z Piotrem Gadzinowskim oraz La Duc Trungiem, przedstawicielem społeczności wietnamskiej w Polsce. Między 8 a 18 kwietnia można oglądać wystawę "Wietnam - kraj morza i archipelagów" poświęconą historii Morza Południowochińskiego.