Od lat między kilkoma głównymi państwami Azji toczą się spory terytorialne, których przedmiotem są w większości bezludne wysepki. Jedyne, co można z nich uzyskać, to strategiczna przewaga na danym fragmencie większego akwenu. Kto takie starcia wygrywa, wychodzi ze sporu z twarzą. A właśnie utrata twarzy dla azjatyckich społeczeństw jest największym dyshonorem.
Japonia się zmienia, Koreańczycy się boją
Według opublikowanych w miniony piątek badań południowokoreańskiej opinii publicznej, blisko 60 proc. mieszkańców kraju postrzega Japonię jako militarne zagrożenie. Obecnie 58,1 proc. ankietowanych deklaruje swoją wrogość wobec południowego sąsiada, co stanowi znaczny wzrost wobec 46,3 proc. notowanych jeszcze przed rokiem. Japonia przechodzi transformację swojego prawa, zmiany mają w szczególności dotyczyć artykułów konstytucji dotyczących roli wojska.
Obecnie, zgodnie z konstytucją narzuconą jej przez USA po II wojnie światowej, Japonia nie posiada armii – zamiast niej dysponuje Siłami Samoobrony, które, choć uzbrojone po zęby, nie były do niedawna w stanie zrobić dla własnego kraju prawie nic.
Ta sytuacja się zmienia. Premier Shinzo Abe z początkiem lipca ubiegłego roku wprowadził w życie reinterpretację kluczowego dla narodowej obronności artykułu nr 9 konstytucji. Decyzja nie przypadła samym Japończykom do gustu, od tamtej pory mówi się o popsutej ustawie zasadniczej (za miesiąc będzie można obchodzić pierwszą rocznicę tej, niekorzystnej wedle obywateli, zmiany). Opinia publiczna oraz analitycy regionu obawiają się, że planowane zmiany, których celem jest zwiększenie możliwości działania Sił Samoobrony, a docelowo także zastąpienie ich nietypowej nazwy określeniem „wojsko", może przywołać demony sprzed 70 lat. A więc z czasów, gdy cesarska armia dopuszczała się zbrodni tak okrutnych, że pomimo upływu dekad pamięć o nich kultywowana jest przez kolejne pokolenia.
Korea Południowa to, obok Chin, jedno z najbardziej poszkodowanych przez Japonię państw. Wciąż żywa jest kwestia tzw. ianfu czyli miejscowych kobiet porywanych na potrzeby podbijającej nowe tereny armii. Do dziś Japonia nie rozstrzygnęła ich roli na tyle, by zadośćuczynić krzywdom poniesionym przez dziesiątki tysięcy okrutnie doświadczonych ludzi.
Japonia zamiast pracować nad poprawą postrzegania swojej pozycji w obecnym świecie Azji i Pacyfiku, od kilkunastu tygodni szokuje Koreańczyków swoimi pomysłami miejsc zgłaszanych do listy światowego dziedzictwa UNESCO. Wśród 23 lokalizacji, o wpisanie których na prestiżową listę zabiega Tokio, znajduje się także wyspa-kopalnia węgla Hashima: obecnie kompletnie opuszczona i służąca jedynie jako dekoracja do filmów akcji, która jednak podczas wojny działała jako obóz przymusowej pracy, w którym masowo ginęli właśnie Koreańczycy.
Japonia kontra Korea
Wspomniane na wstępie sondaże, przeprowadzone na zlecenie południowokoreańskiego think tanku East Asia Institute oraz japońskiej organizacji obywatelskiej Genron NPO, przeprowadzono między kwietniem a majem. Przepytano na ich potrzeby po tysiącu ludzi z każdego z obu krajów. Co ciekawe stosunek Japończyków do Korei Południowej jest znacznie bardziej przyjazny niż stosunek Koreańczyków do Japonii. Z badań wynika, że jedynie co 9 Japończyk (11,2 proc.) wskazywał Koreę Południową jako źródło potencjalnego zagrożenia militarnego dla własnego państwa. Wspólnym wrogiem dla obu narodów jest wciąż Korea Północna. Jako największe zagrożenie wskazywało ją odpowiednio 83,4 proc. Koreańczyków z Południa oraz 71,6 proc. Japończyków. Dla porównania niebezpieczeństwa ze strony Chin obawia się 36,8 proc. mieszkańców Korei Płd. i 64,3 proc. Japończyków.
Największym zaskoczeniem badania jest zmiana „lidera" na liście koreańskich wrogów. Obecnie to Japonii, a nie Chin, Koreańczycy boją się najbardziej. 40 proc. z nich spodziewa się otwartego konfliktu zbrojnego z południowym sąsiadem. Przeważająca większość badanych (80 proc. ) uważa, że przywódcy obu państw powinni zwiększyć wysiłki mające na celu wyjaśnienie wzajemnych pretensji. Obecna Azja z rosnącą rewizjonistyczno-terytorialną polityką Chin bardzo potrzebuje jedności, bo o incydent może być o wiele łatwiej niż wydaje się nawet najbardziej pesymistycznym z ankietowanych.