Mapa Morza Południowochińskiego zmienia się z każdym dniem. Na rafach koralowych powstają nowe wyspy, a mniejsze powiększają się na skutek przybywania piasku z dna morza. Trwa budowa pasów startowych, portów, stacji radarowych i innych obiektów. To wszystko dzieło chińskich budowniczych.
– Widziałem, jak to wygląda. Musimy być przygotowani do obrony naszego terytorium – mówi naczelny dowódca filipińskiej armii Gregorio Pio Catapany, który odbył właśnie podróż na wyspy Pasango położone w połowie drogi z Filipin do Wietnamu. Leżą pomiędzy północnym archipelagiem Wysp Paracelskich a południowymi wyspami Spratly. To właśnie te wyspy obserwował filipiński generał, bijąc na alarm. Do obydwu archipelagów pretensje roszczą Chiny, chociaż do wysp Spratly jest z Filipin zaledwie 190 km, a z Chin ponad 1000. Pekin udowadnia jednak, że wyspy te znajdują się na mapach morskich z czasów dynastii Yuan (1271–1368), co ma świadczyć, iż mają do nich prawo.
Powierzchnia wysp Spratly zwiększyła się już o co najmniej 3 km kw. – oświadczył niedawno amerykański admirał Harry Harris na jednym z sympozjów w Australii. Przy tym powierzchnia wszystkich sterczących z morza 150 atoli, raf i skał nie przekraczała 5 km kw. Jak wynika z raportu Pentagonu, jeszcze w grudniu ubiegłego roku naliczono 500 miejsc, gdzie wykonano prace zwiększające powierzchnię. Dzisiaj takich miejsc ma być już 2000. Pekin jest zdania, że do Chin należy 90 proc. Morza Południowochińskiego.
Nikt już nie ma wątpliwości, że Chiny realizują wielki program jego opanowania, nie licząc się z opiniami krajów sąsiednich – Wietnamu, Malezji, Brunei oraz Filipin. Pretensje do wysp zgłasza także Tajwan, prezentując dokładnie te same argumenty co Pekin.
Wietnam od dawna będący w sporze z Chinami zwrócił się niedawno do Filipin z propozycją utworzenia strategicznego sojuszu mającego ułatwić obronę interesów tych krajów w rejonie Morza Południowochińskiego. Stowarzyszenie Państw Azji Południowo-Wschodniej ASEAN prowadzi od lat bezskuteczne rozmowy z Pekinem o ustanowieniu kodeksu działań w sporach o wyspy. W najbliższy weekend w Pekinie rozmowy na ten temat przeprowadzi amerykański sekretarz stanu John Kerry.
Przez Morze Południowochińskie prowadzi w końcu ważny szlak handlowy z zachodniego Pacyfiku do Oceanu Indyjskiego. Miliony mieszkańców krajów położonych nad tym morzem żyje z rybołówstwa. Ich egzystencja jest zagrożona chińskimi aspiracjami do wysp i, co za tym idzie, stref ekonomicznych wokół nich. Są tam też spore złoża gazu i ropy.
Sytuacja na Morzu Południowochińskim nie różni się niczym od tego, co się dzieje na Morzu Wschodniochińskim, gdzie Pekin próbuje stosować podobną taktykę faktów dokonanych. Ma tam jednak do czynienia z potężnym przeciwnikiem, jakim jest Japonia, która nie zamierza tolerować pretensji do archipelagu wysp nazywanych w Japonii Senkaku, a w Chinach Daioyu.
Tokio ma przy tym gwarancje bezpieczeństwa USA, które obejmują także obszar wysp Senkaku, o czym poinformował prezydent Obama w czasie niedawnej wizyty w Waszyngtonie premiera Shinzo Abego. Podobnie Filipiny, które łączy z USA traktat o wzajemnej obronie. – Nie ma żadnych powodów, aby sądzić, że Chinom zależy na wywołaniu konfliktu zbrojnego w tym regionie – mówi „Rz" prof. Bogdan Góralczyk z Uniwersytetu Warszawskiego. Chodzi raczej o ekspansję za pomocą pieniędzy i inwestycji. Służą temu dwa wielkie projekty tzw. jedwabnych szlaków handlowych, lądowego i morskiego. Ten ostatni zaczyna się właśnie na Morzu Południowochińskim.