Premier Indii kończy swoją podróż do Japonii. Poza spotkaniem ze swoim dobrym znajomym, premierem Shinzo Abe, Narendra Modi znalazł także czas na spotkanie ze studentami jednego z tokijskich uniwersytetów. Podczas wykładu z sali padło pytanie o to, w jaki sposób Indie będą starały się utrzymywać pokój i ład gospodarczy w regionie wobec narastającej wszechobecności Chin.
Kilka słów o planowaniu podróży
Wyzwanie jest poważne, ponieważ współpraca pomiędzy Indiami i Japonią musi być prowadzona na tyle umiejętnie, by nie dopuszczać Chin do poczucia izolacji. Trzeba też mieć na uwadze militarne możliwości Państwa Środka i konsekwencje ewentualnych powtórek terytorialnych posunięć sterowanych przez Pekin w rodzaju platformy wiertniczej, która 2 miesiące krążyła po wietnamskich wodach. Studentka zadająca to pytanie Modiemu dodała, że układ sił jest tak skomplikowany, że zadanie stojące przed głównymi politykami przypomina misję niemożliwą do wykonania. Indyjski premier ze spokojem odpowiedział, że najlepiej jest skupiać się nie na innych, ale na sobie. Na własnych wartościach, na budowaniu gospodarki i zobowiązaniach w dążenie do podtrzymywania pokoju. Problemów wynikających z obecności i postawy Chin nie nazwał wprost, wspomniał o „mroku", który jest obecny. Odbił pytanie do studentów, pytając, jak z taką ciemnością można walczyć.
Zanim padły odpowiedzi, Modi mówił dalej. Ktoś mógłby chcieć mrok posprzątać, ktoś inny próbowałby przepędzić go mieczem. Można by też starać się przykryć to coś dużym kocem. Żadna z tych metod nie byłaby jednak skuteczna. Inteligentny człowiek, według premiera Indii, poszedłby na ciemność z lampką. Jakiekolwiek światło sprawiłoby, że mrok przestałby być mrokiem. Wszystko zatem, czego potrzeba, to niewielka ilość światła w postaci pokoju, dobrobytu i demokracji. Nie można się też bać ciemności.
Słowa Modiego brzmiały trochę jak fragment tolkienowskiej opowieści o walce ze złym czarnoksiężnikiem. Lokalne uosobienie zła, Chiny o mackach i możliwościach sięgających na cały świat, podobnie jak Sauron z „Władcy pierścieni", mogą jednoznacznie przegrać jedynie ze światłem, dobrocią i szczerym poświęceniem w sercu. Według indyjskiego gościa, gdy Japonia i Indie pójdą ramię w ramię, ich kierunek zawsze będzie właściwy.
Pomoże robot
Światełko w tunelu zatem jest. Nie ma co iść wolnym krokiem, jeżeli można pobiec. Japońscy naukowcy poinformowali właśnie o kolejnym sukcesie w robotyce. Maszyna skonstruowana na tokijskim uniwersytecie stała się bowiem jednym z najszybciej biegających dwunożnych robotów na świecie. Tempo biegu to co prawda 4,2 km/h, ale to i tak ogromny postęp wobec dotychczasowej technologii. Nowy robot jest w stanie biec pochylony do przodu dzięki kamerze, która rejestruje 600 klatek na sekundę. Jest w stanie nawet zrobić koziołka. System, który kontroluje jego ruchy, nazywa się Achires (Actively Coordinated High-speed Image-processing Running Experiment System – system aktywnie skoordynowanego przetwarzania obrazu podczas eksperymentu biegowego), dysponuje 14-centymetrowymi nogami, które są w stanie wykonywać sześć kroków na sekundę. Z Boltem można się już mierzyć, ale tylko pod względem czasu biegu, bo robot jest w stanie biec jedynie 10 sekund. Prędkość na pokonanie sprinterów jest jeszcze stanowczo za niska.
Zespół, który opracował automatycznego biegacza, pracuje pod kierownictwem prof. Masatoshiego Ishikawy. Naukowiec stworzył już inną, słynną maszynę – robota „janken", który potrafi każdego człowieka pokonać w grę w „kamień, papier i nożyce". Janken po japońsku oznacza nazwę tej gry. Sukces robota polega na tym, że zainstalowana w nim kamera analizuje ruchy ręki przeciwnika zanim ostateczny gest zostanie pokazany i potrafi przewidzieć najlepszy kontratak. Według Ishikawy metoda działania maszyny od biegania jest taka sama, im szybszy system przetwarzania obrazu zainstalowany w robocie, tym bardziej precyzyjne i nieomylne zadania będzie on w stanie wykonywać.
Bateria z papieru
Kaganek przeciw ciemności, o którym mówi Modi, zaniosą zatem roboty. Indyjski premier jest bardzo zainteresowany nowoczesną technologią, którą może importować do swojego kraju z Japonii. Żeby cała operacja się udała potrzeba jeszcze niezawodnego źródła zasilania. Wiadomo, że gdy lampka pomyślności i dobrej woli zgaśnie, mroki na nowo opanują teren. Z pomocą przychodzą ponownie Japończycy. Konkretnie dwie firmy: Furukawa Battery i Toppan Printing, które opracowały nowoczesny typ ogniw zasilających umieszczony w papierowym opakowaniu.
Wynalazek działa jak zwykła bateria. Mamy do dyspozycji dwie elektrody, ujemną jest magnez, a dodatnią powietrze. Wystarczy nalać do środka wody (nieważne czy słodkiej czy słonej) i prąd zaczyna przepływać. Bateria nowego typu ma sprawdzać się szczególnie podczas kataklizmów, gdy miejskie sieci energetyczne przestają działać. Jedno opakowanie wystarczy, by naładować smartfon do 30 razy, czyli na około 5 dni. Firma Furukawa wpadła na pomysł tej nowej technologii po wydarzeniach w Fukushimie, gdy wiele osób znalazło się w trudnej sytuacji i nie mogło z powodu braku prądu wezwać pomocy. Papierowe baterie trafią do sprzedaży w grudniu tego roku.
Nowy rozdział azjatyckiej podróży można zaczynać. Nie zabraknie prądu, inteligentnych maszyn i dobrego słowa. Jest szansa na skuteczne rozgonienie mroku.