Obchodzący sto dni urzędowania premier Narendra Modi ma poważny kłopot ze swoimi ministrami. Jak utrzymuje organizacja Association of Democratic Reforms, aż 13 spośród 45 członków nowego gabinetu może mieć problemy z prawem. Żadnemu nie postawiono oficjalnych zarzutów, jednak ośmiu ministrom grożą kłopoty z powodu domniemanego popełnienia poważnych przestępstw, takich jak gwałt i podburzanie do zabójstwa.

Najczęściej przytaczanym przykładem jest sprawa minister ds. zasobów wodnych Umy Bharti, uważanej za hinduistyczną ekstremistkę. Ciąży na niej 13 zarzutów dotyczących zachęcania do przestępstwa, w tym do zburzenia sławnego meczetu w mieście Ajodhja w 1992 r., co doprowadziło do wybuchu krwawych starć hinduistów z muzułmanami. Na ministrze transportu Nitinie Gatkarim ciążą cztery zarzuty, w tym gróźb karalnych wobec przeciwników. Z kolei minister przemysłu chemicznego Nihal Chand Meghwal jest posądzany o dokonanie gwałtu.

Dopóki zarzuty były podnoszone przez aktywistów pozarządowych, premier twierdził, że nie są one dostatecznie uzasadnione i nie mogą stanowić podstawy do podejmowania ważkich decyzji politycznych. W tym tygodniu premier znalazł się jednak w wyjątkowo trudnej sytuacji, bo zasadność krytyki zdaje się potwierdzać Sąd Najwyższy. Wprawdzie sędziowie nie oskarżyli nikogo z nazwiska, jednak w wydanym oświadczeniu stwierdzają, że politycy, których mogą dotyczyć zarzuty kryminalne, nie powinni zasiadać w gabinetach rządowych.

„Czy rozsądny pan zostawi klucze do swojej szkatuły w rękach służącego, którego uczciwość jest wątpliwa?" – pytają sędziowie w kwiecistej stylistyce przypowieści moralnej.

Sąd Najwyższy nie ma uprawnień do dymisjonowania polityków, jednak jego oświadczenie daje opozycji silne argumenty, by wywierała naciski na premiera. Tym bardziej że w maju wygrał on wybory pod hasłami uzdrowienia polityki i wykorzenienia korupcji, którą zarzucał poprzedniemu rządowi Partii Kongresowej pod kierownictwem Manmohana Singha. Otrzymał wtedy zdecydowane poparcie wyborców, zirytowanych aferami korupcyjnymi na szczytach władzy.

Niezręczność sytuacji Modiego pogłębia fakt, że w 2003 r. jako premier rządu stanowego Gudżaratu domagał się dymisji trzech ministrów ówczesnego centralnego rządu sformowanego przez lewicową koalicję, którzy – podobnie jak jego obecni ministrowie – nie potrafili się oczyścić z zarzutów przed objęciem stanowisk.

Decyzja w sprawie członków Rady Ministrów (a także dalszych kilkunastu urzędników oczekujących na mianowanie na wysokie stanowiska we władzach federalnych i stanowych) leży teraz w rękach premiera.

Indyjskie prawo przewiduje zakaz pełnienia stanowisk przez osoby skazane prawomocnym wyrokiem, jednak z czysto formalnego punktu widzenia samo postawienie zarzutów nie jest wystarczającym powodem do wyciągania konsekwencji. „Pozostawiamy mądrości premiera ocenę, czy ludzie o kryminalnej przeszłości powinni zostać mianowani ministrami" – powiedział sędzia Dipak Mistra.

Oświadczenie Sądu Najwyższego to woda na młyn opozycji, która z pewnością będzie je wykorzystywać w walce politycznej. Tym bardziej że w przyszłym tygodniu spodziewany jest wyrok w sprawie tzw. coalgate, czyli wielkiej afery węglowej.

Rządy zdominowane przez Partię Kongresową od 2003 r. przyznawały prawa do wydobywania złóż węgla wielkim konglomeratom przemysłowym za łapówki, których łączna wartość mogła sięgnąć nawet 33 mld dolarów. Była to prawdopodobnie największa afera korupcyjna na świecie.