Trudno jeszcze oszacować jakie konsekwencje dla Azji w regionie oraz dla pozycji kontynentu na arenie międzynarodowej będzie miało potencjalne zestrzelenie malezyjskiego Boeinga 777. Malezja mocarstwem w swoim otoczeniu nie jest, ale w pobliżu ma azjatyckiego odpowiednika Rosji, czyli Chiny.

MH17

Ostatnie zamieszanie wywołane wokół spornych archipelagów na morzu Południowochińskim dało całemu światu do myślenia. Może nie całemu, bo jednak waga sprawy malała wraz z każdym kolejnym tysiącem kilometrów oddalania się od wysp Paracelskich i Spratly, ale wciąż było wiadomo, że decyzje Chin wobec Wietnamu i Filipin mogą mieć bardzo poważne konsekwencje dla wszystkich państw. Prowadzenie pomiarów, badań dna morza, zawartości złóż surowców energetycznych na wodach należących do Wietnamu przypominało anektowanie Krymu przez Rosję. Bez pytania o zgodę, pod płaszczykiem obrony własnych interesów, przy całkowitym ignorowaniu opinii międzynarodowej.

Na szczęście dla regionu chińska platforma opuściła przed kilkoma dniami wietnamskie wody. Rosjan na terenach, na których są donieccy, ługańscy i rozmaici inni separatyści w Ukrainie teoretycznie też nie. Wspierają dążących do oddzielenia od kraju Ukraińców dobrym słowem i czasem jakimiś rakietami. Być także takimi, jakie zostały wykorzystane do zestrzelenia lotu numer MH17. Na razie to jedynie domysły, ale trudno spodziewać się innego wytłumaczenia dla tego wypadku.

Malezja w konflikcie Wietnam-Chiny-Filipiny nie brała udziału, ale dostało się jej rykoszetem. Nie dość, że została najprawdopodobniej przez czysty przypadek (tłumaczenia strony rosyjskiej, że armia Ukrainy strzeliła do malezyjskiego samolotu, bo przypominał jej Iła prezydenta Putina nie nadają się nawet do pariodowania), to jeszcze jako państwo spoczywa pomiędzy dwoma azjatyckimi potęgami, które w tym samym czasie zaczynają na dobre podnosić głowy.

Mocarstwo kontra mocarstwo

Chiny chcą stać się daguo. Japonia mówi, że jest taikoku. To cały czas jedno i to samo: wielki kraj, mocarstwo. Określenie zapisywane tymi samymi dwoma znakami, które i tak pochodzą z Chin. Japońscy politycy coraz częściej zaczynają o swoim państwie tak mówić. Kiedyś określenie było zarezerwowane głównie do opisywania kwestii gospodarczych, był moment po II wojnie światowej, gdy Japonia dyktowała warunki dla światowej produkcji. Teraz jednak, kiedy o taikoku mówi japoński minister obrony Itsunori Onodera, ma na myśli pierwszeństwo pod każdym względem.

Onodera nazwał swój kraj wielkim 11 lipca podczas przemówienia w Centrum Studiów Międzynarodowych i Strategicznych w Waszyngtonie. Chodziło mu o podkreślenie roli reinterpretacji artykułu 9. japońskiej konstytucji, który niedawno przegłosował rząd. Tokio dzięki temu ma szersze możliwości wykorzystywania swoich wspaniale wyszkolonych żołnierzy. Do pełni sprawności brakuje im nie nowoczesnego sprzętu, ale nazwy – japońskie wojsko nie jest armią lecz jedynie Siłami Samoobrony. Chiny obawiają się, że wraz z czasem ta samoobrona zamieni się miejscami z obroną i że w efekcie to Japonia zacznie militarnie stawiać warunki. Jednak Amerykanie, m.in. sekretarz obrony Chuck Hagel, który słuchał tego przemówienia i który od miesięcy zacieśnia przyjacielskie stosunki z Onoderą, popiera stanowisko Japonii.

Chiny nie zostają w tyle

Chiny nie pozostają dłużne. Wspominają o swojej pozycji jako daguo i liczą na zacieśnianie kontaktów ze Stanami Zjednoczonymi. Itsunori Onodera sprawił Hagelowi słuchawki do pływania, z których podobno często korzysta Amerykanin. Chińczycy na razie rozmawiają bardziej konkretnie i nie skracają relacji między stronami negocjacji. Jedna z badaczek Australian National Uniwersity przeanalizowała 326 artykułów z chińskiej prasy poświęconych „nowemu typowi mocarstwowych relacji". Na przestrzeni ostatnich 2 lat jedynie 8 z nich wspomina o Japonii. Z tysięcy przebadanych artykułów z głównej gazety władzy „Ludowego Dziennika" tylko 7 nawiązywało do Japonii. Jeżeli już, to przeważnie w negatywnym świetle.

Biedna Malezja, można by westchnąć. Poszkodowana na każdym froncie, podwójnie poturbowana pod względem lotniczym w tym roku, wciśnięta pomiędzy dwa państwa o wielkich ambicjach i ogromnej niechęci wobec siebie. Zawsze trzeba jednak myśleć pozytywnie – być może w tej sytuacji zadziała powiedzenie, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.