Werdykt Trybunału Konstytucyjnego nakazujący ustąpić ze stanowiska p.o. premiera Yingluck Shinawatrze za „nadużycie władzy" w 2011 r., czyli za zdymisjonowanie szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego nominowanego przez jej poprzedników, może na nowo rozpalić konflikt polityczny i kryzys rynkowy w Tajlandii.
Kryzys ten sprawił, że jeszcze na początku roku Tajlandia była wymieniana w zachodnich mediach jednym tchem obok Ukrainy. W obu krajach doszło do gwałtownych protestów przeciwko rządowi, co kwalifikowało te tak różne państwa do roli kryzysowych ognisk zapalnych na rynkach wschodzących.
Na tym jednak podobieństwa się kończą, bo inaczej w tych tak odległych od siebie krajach rozwinęła się sytuacja. Mimo politycznej niepewności w Bangkoku panuje dziś spokój. Protesty już dawno przeniosły się tam z głównych ulic do parków i potem rozpłynęły w betonowych dzielnicach tej azjatyckiej metropolii. Gdy niedawno chodziłem ulicami tego miasta o zaciętej walce politycznej przypominały plakaty nieusunięte po kampanii wyborczej i wlepki zachęcające do bojkotu głosowania. A jeszcze niedawno opozycja blokowała centrum miasta i okupowała budynki rządowe. Przez ponad dwa miesiące panował tu stan wyjątkowy. Teraz jest normalnie. Tylko od czasu do czasu miejscowi sprzedawcy i restauratorzy narzekali mi, że jest mniej turystów niż było rok wcześniej.
– Protesty wielu z nich odstraszyły – przyznaje jeden z nich.
Stolica Tajlandii żyje jak dawniej.
Groźba recesji
Baht, czyli tajska waluta, okazał się dosyć odporny na wstrząsy polityczne. Od końca października, czyli momentu rozpoczęcia antyrządowych protestów, osłabł wobec dolara o prawie 4 proc., ale od początku roku zyskał 0,7 proc. Przez ostatnie 12 miesięcy stracił w stosunku do amerykańskiej waluty około 10 proc., ale było to głównie związane z ograniczaniem programu luzowania ilościowego przez amerykański Fed. Na giełdzie też nie ma paniki. Jej główny indeks SET zyskał w tym roku prawie 10 proc., a od początku protestów spadł zaledwie o 2 proc.
Rynek wyraźnie uznał, że Tajlandii nie grozi katastrofa, ale gospodarka jest osłabiona. Według Tajskiej Izby Handlu krajowi grozi krótka recesja. Dużo będzie zależało od politycznego uspokojenia sytuacji, ale na to się nie zanosi.
Zanim premier Shinawatra została zmuszona do ustąpienia, Sąd Najwyższy uznał wybory parlamentarne z lutego za sprzeczne z konstytucją, gdyż nie odbyły się one równocześnie we wszystkich okręgach. Nie odbyły się, bo opozycja blokowała głosowanie.
Kolejne wybory mają się odbyć w lipcu. Z tego co usłyszałem od tamtejszych obserwatorów życia politycznego istnieje duże ryzyko, że opozycja znów je będzie blokowała.
Polityczny klan
Yingluck Shinawatra, prawdopodobnie najpiękniejsza szefowa rządu, była premierem Tajlandii od 2011 r. i jest nadal osobą wzbudzającą tam skrajne emocje. Ta wykształcona w USA i odnosząca sukcesy bizneswoman jest młodszą siostrą kontrowersyjnego miliardera, byłego premiera Thaksina Shinawatry. Przez opozycyjnych demonstrantów blokujących budynki rządowe w Bangkoku była uznawana za marionetkę brata, laleczkę maskującą słodkim uśmiechem machinacje rodziny.
Thaksin, magnat z branży telekomunikacyjnej, był premierem w latach 2001–2005. Odnosił sukcesy w polityce gospodarczej i zagranicznej, ostro wziął się do walki z handlarzami narkotyków i zaangażował się w poprawę położenia socjalnego biedniejszych warstw ludności. Zdobył serca gorzej sytuowanych, szczególnie mieszkańców wiejskich obszarów z północy. Choć był uznawany za oligarchę, to naraził się swoją polityką innym oligarchom, wielkomiejskiej inteligencji i wojskowym. Nie był popularny na południu ani w Bangkoku – bastionach opozycyjnej Partii Demokratycznej. Oponenci zarzucali mu korupcję, populizm, ograniczanie wolności słowa, autorytarne ciągotki i „brak szacunku dla rodziny królewskiej".
W 2006 r. został obalony w wyniku wojskowego zamachu stanu i udał się na wygnanie do Dubaju, by uniknąć wyroku za korupcję. Do władzy doszła Partia Demokratyczna, a nowy rząd kazał strzelać do „czerwonych koszul", zwolenników Thaksina, protestujących przeciwko zamachowi stanu. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, którzy obalili Yingluck, zostali mianowani właśnie przez ten „pozamachowy" gabinet.
W maju 2011 r. wybory wygrała kierowana przez Yingluck Shinawatrę partia Pheu Thai, której hasłem wyborczym było „Thaksin myśli, Pheu Thai działa". W październiku 2013 r. jej partia wniosła do parlamentu projekt ustawy o amnestii dla przedstawicieli obu obozów stojących naprzeciw siebie podczas zamachu stanu z 2006 r. Amnestia oznaczałaby zielone światło dla powrotu Thaksina do rządów. Opozycja – „żółte koszule" związane z Partią Demokratyczną – zareagowała gwałtownymi protestami, w wyniku których zginęło kilkanaście osób.
Opozycja wie, że słabo wypadnie przy urnach, więc wzywa do zastąpienia obecnych, demokratycznie wybranych władz przez obsadzone przez nią komitety. Argumentuje, że kryzys polityczny i gospodarczy w Tajlandii prędko nie minie.
Pokłosie ryżowej afery
Przeciwnicy pani premier Yingluck Shinawatry często argumentują, że jej partia kupuje głosy biedoty. Jednym z elementów tego systemu miał być program dotacji dla producentów ryżu. Krajowa Komisja Antykorupcyjna Tajlandii oskarżyła wczoraj byłą szefową rządu o tolerowanie nieprawidłowości związanych z tym programem. Według komisji Shinawatra otrzymywała opinie ekspertów mówiących, że jest on korupcjogenny i przyniesie straty gospodarce. Ostatecznie program dopłat spowodował straty sięgające nawet 4,5 mld dol. i uderzył w pozycję Tajlandii na światowym rynku ryżu. Program miał za zadanie wspomóc biedniejszych rolników. Dochodzenie Krajowej Komisji Antykorupcyjnej dostarczy amunicji opozycyjnej Partii Demokratycznej. Senat ma wkrótce głosować nad konsekwencjami dla byłej pani premier. Grozi jej utrata prawa do sprawowania funkcji publicznych na pięć lat oraz zarzuty kryminalne. Jej brat Thaksin został w 2008 r. zaocznie skazany za korupcję.