Rozpoczęta w Tokio wizyta prezydenta USA w Azji obejmie tym razem cztery państwa uważane przez Stany Zjednoczone za sojuszników w regionie. Z Japonii Obama uda się do Korei Południowej, Malezji i Filipin.
Państwa te łączy obawa przed rosnącą potęgą gospodarczą i militarną Chin, a prezydent USA ma potwierdzić zobowiązania wobec przyjaciół Ameryki. Wezwała go do tego zresztą niedawno komisja spraw zagranicznych Senatu.
Taniec na linie
Obama nie chce jednak antagonizować Pekinu, dlatego analitycy uznają jego obecną azjatycką politykę za wyjątkowo trudne balansowanie wśród regionalnych zależności politycznych, gospodarczych i militarnych. Szukanie równowagi może się jednak nie udać. Pominięcie Chin w czasie obecnej wizyty (nawet mimo oficjalnego wyjaśnienia, że Obama i tak odwiedzi Pekin podczas kolejnej podróży jesienią) już jest odbierane przez Chińczyków jako oznaka złych intencji Waszyngtonu.
Barack Obama od początku swojej prezydentury wyraźnie promuje politykę „strategicznego zwrotu" (pivot) ku Azji (niekiedy nazywaną „zmianą akcentów"). Nie jest to jednak jego program autorski – o znaczeniu relacji z rosnącymi w siłę państwami Azji – lub szerzej regionu Pacyfiku – mówili już jego poprzednicy w ostatniej dekadzie XX wieku. Wynika to z uznania faktu, że „lwia część politycznej i gospodarczej polityki XXI wieku zostanie napisana w regionie Azji i Pacyfiku" – jak piszą w swoim raporcie na temat azjatyckiej polityki USA Curt Campbell i Brian Andrews, eksperci prestiżowego brytyjskiego think-tanku Chatham House.
Teraz Amerykanie chcieliby zmienić tę część swojego zaangażowania w Azji, która kojarzy się z misjami zbrojnymi w Iraku i Afganistanie. Żadna z nich nie przyniosła oczekiwanych efektów, co więcej, trudno je wpisać w logikę budowania globalnych związków ekonomicznych i politycznych leżącą u podstaw „zmiany akcentów". Wycofanie sił amerykańskich z obu ogarniętych konfliktem państw uwalnia Biały Dom od balastu politycznego (a przy okazji także finansowego).
Wreszcie narzędziem budowania regionalnych więzi ma być hołubiony przez administrację projekt Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), w którym istotną rolę odgrywać mają państwa azjatyckie. Obama będzie rozmawiał na temat przyspieszenia prac nad TPP ze swoimi azjatyckimi gospodarzami (chociaż akurat w tej sprawie również u siebie w domu ma wciąż oponentów, którzy uważają, że traktat nie chroni dostatecznie amerykańskich interesów).
Praktyczne wykonanie zwrotu ku Azji natrafia wciąż na problemy, z którymi zarówno pierwsza, jak i druga administracja Obamy miała i ma ciągłe kłopoty. Po pierwsze, to rosnący rozziew pomiędzy gigantyczną skalą współpracy gospodarczej z Chinami a rosnącym napięciem wywołanym politycznymi i militarnymi ambicjami Pekinu.
Po drugie, główni partnerzy i sojusznicy Waszyngtonu w regionie wykazują znacznie mniejszą gotowość do wzajemnej współpracy, niż oczekiwałby tego gospodarz Białego Domu. Przykładem są ciągłe tarcia pomiędzy Japonią a Koreą Południową, zwłaszcza gdy w obu krajach do głosu doszli politycy reprezentujący opcję konserwatywno-narodową i chętnie odwołujący się do dzielących oba kraje animozji historycznych.
Tokio i Seul w ubiegłym roku nie były w stanie podpisać umowy o współpracy wojskowej, nawet mimo ciągłego zagrożenia ze strony Korei Północnej. Także teraz eksperci nie wykluczają „powitania" Obamy w Azji nową próbą atomową Kim Dzong Una (świadczyć o tym ma wykryta przez wywiad aktywność w północnokoreańskich ośrodkach jądrowych).
Od Krymu do Senkaku
W cieniu relacji z państwami Azji pozostaje amerykańska polityka w Europie. Poczynania Waszyngtonu wobec konfliktu na Ukrainie są bacznie obserwowane w stolicach azjatyckich jako test zdolności Waszyngtonu do zarządzania sytuacją kryzysową. Na razie demonstracje poparcia dla Kijowa i próby wpływania na Rosję nie przyniosły większych efektów, co budzi obawy Azjatów.
Jak twierdzi Brad Glosserman, dyrektor programu Pacyfiku w amerykańskim Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych, przykład Krymu może zostać wykorzystany przez Pekin do sięgnięcia po sporne wyspy na Morzu Południowochińskim.