Lot MH370 został przerwany w nocy z piątku na sobotę i mimo podjętej prawie natychmiast akcji poszukiwawczej nie udało się zlokalizować nawet przybliżonego miejsca ewentualnej katastrofy.

Władze i kierownictwo malezyjskich linii lotniczych spodziewają się najgorszego, dlatego zdecydowano się na gest wobec bliskich pasażerów – pięcioro członków każdej rodziny będzie mogło bezpłatnie polecieć do Kuala Lumpur, aby na miejscu czekać na wyniki poszukiwań.

Grupa zdesperowanych krewnych pasażerów przebywa też w sali konferencyjnej jednego z hoteli w Pekinie. Osoby te wystosowały list do władz Malezji, domagając się „ujawnienia całej prawdy".

Nie potwierdziły się informacje o odnalezieniu plamy paliwa i pływających na powierzchni morza elementów samolotu na wschód od wybrzeży Wietnamu. Od poniedziałku akcję poszukiwawczą rozszerzono także na Morze Andamańskie, gdzie samolot mógł spaść, jeśli prawdą okazałyby się doniesienia o próbie zawrócenia maszyny przez pilotów po wykryciu jakiejś poważnej usterki.

W poniedziałek wieczorem Abdul Rahman, dyrektor generalny Malaysia Airlines, zmuszony był przyznać, że nie natrafiono na żaden ślad ani sygnał wskazujący miejsce i okoliczności wypadku.

Wciąż brana jest pod uwagę wersja mówiąca o zamachu, zwłaszcza po wykryciu zakupu biletów na pechowy lot do Pekinu przez osobę lub osoby posługujące się dwoma skradzionymi paszportami.  Jednak, jak się okazuje, kradzież zagranicznych paszportów w Tajlandii to najczęściej robota gangów, które przy ich użyciu przemycają nielegalnych emigrantów do Europy, USA albo Australii.