Generał Jang Son Taek do 3 grudnia był wiceprzewodniczącym Narodowej Komisji Obrony, kierowanego przez samego dyktatora ciała, które faktycznie sprawuje władzę w kraju. W roli mentora młodego przywódcy uważano go początkowo za szarą eminencję reżimu, a nawet człowieka faktycznie pociągającego za sznurki w Pjonjangu.

Był jednym z najważniejszych ludzi reżimu już za czasów Kim Dzong Ila, ojca obecnego szefa partii i państwa. Tak naprawdę zawdzięcza swoją pozycję żonie, także posiadającej generalski tytuł ciotce obecnego przywódcy, Kim Kyong-hui. Jako córka założyciela komunistycznego reżimu, samego Kim Ir Sena uważana jest ona za jedną z najważniejszych postaci w kraju (zachodnie media odnotowały, że to za jej zgodą powstał w 2010 r. pierwszy w kraju bar z hamburgerami, choć nie zezwolono na użycie oryginalnej „imperialistycznej" nazwy fastfoodowego dania).

Według niepotwierdzonych do końca informacji po śmierci Kim Dzung Ila niewiele brakowało, by wyniosła na szczyt władzy własnego męża, jednak ostatecznie partyjna wierchuszka uszanowała wolę zmarłego i przekazała władzę jego młodszemu, zaledwie 29-letniemu wówczas synowi. Mogła na to wpłynąć słabnąca popularność 67-letniej generałowej, która w wewnętrznych kręgach władzy uznawana jest podobno za nie całkiem kontrolującą rzeczywistość alkoholiczkę.

Wiek to jedna z przyczyn kłopotów zbyt młodego jak na standardy koreańskie przywódcy. W społeczeństwie o korzeniach konfucjańskich starszeństwo ma duże znaczenie, dlatego w oczach członków establishmentu małżeństwo siostry i szwagra niedawnego wodza mogło cieszyć się większym poważaniem, niż oficjalnie uznany, ale niezbyt szanowany młody przywódca. Tymczasem młody Kim znany jest z niepohamowanej ambicji, więc łatwo sobie wyobrazić, że postanowił zepchnąć nazbyt wpływowego wuja w cień.

Pretekstem do ogłoszenia takiej decyzji miało być wykrycie afery korupcyjnej w otoczeniu Jang Son Taeka, czego skutkiem stało się skazanie na śmierć dwóch jego współpracowników. To typowe w reżimie ukaranie podwładnych, by w istocie uderzyć w ich przełożonego. Oczywiście mało kto bierze poważnie twierdzenia o nagłym wykryciu korupcji w otoczeniu Jang Son Taeka i najwyższego kierownictwa partii po dochodzeniu, którego wyniki „wstrząsnęły" młodym Kim Dzong Unem.

Wuj komunistycznego następcy tronu od dawna słynął z lepkich rąk i upodobania do dostatniego życia. Nie potrzeba było żadnego śledztwa, by wykryć to o czym wiedzą wszyscy dyplomaci w Korei Północnej i biznesmeni prowadzący tam biznesy: bez sowitego prezentu dla Jang Son Taeka i ludzi z jego bezpośredniego  otoczenia zrobienie jakiegokolwiek interesu w Pjongjangu od co najmniej dwudziestu lat było fikcją.

Całkowite usunięcie problematycznego wujostwa nie wydaje się raczej możliwe, biorąc pod uwagę niemal dynastyczne stosunki rodzinne i rozległe wpływy małżonków. Bardziej prawdopodobne jest to, że generał  Jang Son Taek będzie pełnił jakąś mało eksponowaną rolę i zostanie pozbawiony wpływu na sprawy państwowe. Potwierdzeniem tego jest fakt, że gdy niedawno przyjmował japońskiego deputowanego (i byłego mistrza zapasów sumo) Antonia Inokiego w mediach wymieniono tylko jeden z jego licznych tytułów – szefa państwowego komitety sportu i kultury fizycznej. W koreańskiej mowie symboli to może wiele znaczyć.

Niewykluczone zresztą, że odsunięcie wuja-generała to efekt chwilowej irytacji wodza i wcale nie musi być ostateczne, ani tez nie musi zapowiadać generalnej czystki na szczytach władzy. W połowie ubiegłej dekady Jang Son Taek wypadł już raz z łask Kim Dzong Ila i kilka lat nie pojawiała się w mediach nawet jedna wzmianka o nim. Wypłynął jednak powtórnie po dwuletniej nieobecności w 2007 r. jako wiceprzewodniczący Koreańskiej Partii Pracy.

Po śmierci Kim Dzong Ila zachował stanowiska, a nawet uchodził za „doświadczonego przewodnika i przyjaciela" jego syna. Poza tym ma w kręgach władzy własną frakcję. Podobno należy do niej wpływowy i mający dobre relacje z wodzem wicemarszałek Choe Ryong-hae, którego kariera jest obecnie na fali wznoszącej.

Nie brak jednak opinii, że utrata łask wodza przez Jang Son Taeka to początek czystek mających na celu odsunięcie od wpływów w państwie starej „rewolucyjnej" gwardii z epoki dziadka obecnego wodza. 60-70 letnich rewolucjonistów miałyby zastąpić młode wilki, takie jak choćby generał Kim Kyok-sik, jeden z najbardziej fanatycznych dowódców armii (to jego pomysłem było podobno ostrzelanie w 2010 r. południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong).

Problem w tym, że w Pjongjangu przewidzenie czegokolwiek graniczy z wróżbiarstwem. Jeśli sprawujący rządy zaledwie od kwietnia 2012 r. przywódca zdążył już czterokrotnie wymienić dowódcę armii, odwołał kilku aparatczyków z otoczenia swojego ojca (by potem niektórych znów przywrócić do łask) to nawet najbardziej zasłużeni towarzysze nie czują się już pewnie. Być może w tym szaleństwie jest jednak metoda: ciągłe roszady maja trzymać w szachu aparat władzy i uniemożliwić knowania przeciwko widzącemu wszędzie spisek i nie ufającemu nikomu przywódcy.