Tylko w tym roku w 150-milionowym Bangladeszu w wyniku brutalnych akcji sił porządkowych, zamachów i starć zginęło blisko 330 osób, a więc więcej niż w Egipcie. W mediach doniesień z południowej Azji jest znacznie mniej, jednak sytuacja w Dakce oceniana jest przez analityków jako znacznie gorsza od tego, co dzieje się w Kairze.
Setki tysięcy ludzi brały w tym roku udział w olbrzymich demonstracjach i starciach ulicznych, podczas których spychani na margines islamiści próbują przeciwstawić się świeckim rządom. Demonstracje są wyjątkowo burzliwe – ich stałym elementem jest palenie samochodów i autobusów, atakowanie przeciwników za pomocą pałek, a nawet broni palnej.
Co więcej – po niedawnych wyrokach na czołowych działaczy ruchu islamskiego nic nie zapowiada uspokojenia nastrojów. W połowie lipca 90-letni Ghulam Azam, cieszący się autorytetem były przywódca islamskiej partii Jamaat-e-Islami został skazany na 90 lat więzienia. Inny islamista otrzymał w tym samym procesie karę śmierci.
Tylko w tym roku w starciach i zamachach w Bangladeszu zginęło 330 osób
Choć może to wydawać się zaskakujące w tle konfliktu rządzącej „niepodległościowej" Ligi Awami z islamistami stoi wciąż wojna o niepodległość z 1971 r. Podczas tego krwawego konfliktu, który przyniósł 500–600 tys. ofiar i zmusił do ucieczki 10 mln uchodźców, islamiści sprzeciwiali się oddzieleniu Bangladeszu od Pakistanu. Współpracowali z pakistańską armią, często wydając siłom bezpieczeństwa działaczy niepodległościowych, a nierzadko sami mordowali opornych.
Po uzyskaniu przez Bangladesz niepodległości partia Jamaat-e-Islami została objęta zakazem działalności, jednak po kilku latach wróciła do polityki jako jedno z głównych ugrupowań kraju (w latach 2001–2006 wchodziła nawet w skład koalicji rządowej). To dlatego procesy jej działaczy zamieszanych w prześladowania bojowników o niepodległość traktowane są dzisiaj jako próba dyskredytacji i osłabienia opozycji. Odpowiedzią na wyroki są zwykle nowe protesty i wezwania do strajku generalnego.
Z drugiej strony konflikt wewnętrzny w Bangladeszu – jednym z najuboższych państw Azji – wpisuje się w obserwowaną w całym świecie islamu walkę radykałów ze zwolennikami modernizacji i rządów świeckich. Hefazat, współpracująca z Jamaat-e-Islami organizacja islamistyczna prowadząca sieć medres (szkół koranicznych), otwarcie nawołuje do wprowadzenia szariatu. Jej przywódca Ezharul Alam wezwał niedawno do zakazania jakichkolwiek kontaktów kobiet i mężczyzn niebędących małżonkami i wskazał Arabię Saudyjską jako najlepszy przykład ustroju społecznego dla swojego skraju.
Do nasilenia bangladeskiego konfliktu politycznego przyczyni się zapewne po wakacjach perspektywa zbliżających się wyborów powszechnych (powinny się odbyć pod koniec roku). Wielu obserwatorów obawia się, że mogą one wynieść do władzy radykałów z Jamaat-e-Islami.
Podobnie jak w Egipcie skutkiem może się okazać otwarte starcie, a być może nawet interwencja armii stojącej tradycyjnie po stronie sił umiarkowanych.