– Dzień zagłady jest blisko. Stanie się tak, bo nasze firmy i banki przestaną mieć na tyle wolnej gotówki, aby móc kupować kolejne rządowe emisje obligacji. Wówczas rząd będzie musiał sprzedawać je inwestorom zagranicznym, a to może oznaczać zmianę układu sił w kraju – mówi Yukio Noguchi z Uniwersytetu Hitotsubashi w Tokio.

Tak ostre wypowiedzi na temat sytuacji gospodarczej pojawiają się w Kraju Kwitnącej Wiśni coraz częściej. Według niektórych finanse Japonii pogrążą się w 2020 roku. Czy rzeczywiście są w tak opłakanym stanie?

Japonia ma największy na świecie dług publiczny – ponad 225 proc. PKB. Jej przypadek jest jednak inny niż budżetowa tragedia Grecji (gdzie dług wynosi dziś ponad 160 proc. PKB). Istotnym czynnikiem gospodarczym jest koszt obsługi długu, który w przypadku Japonii jest nieistotny ze względu na deflację.

Ten były azjatycki tygrys w zasadzie zarabia na swoim długu, mając ujemne stopy procentowe. Wierzycielami państwa są też w większości lokalne korporacje i obywatele, którzy nie trzymają noża na gardle rządowi.

Wspólnota bogatych

Japonia w rankingu krajów o największych nominalnych PKB została w ubiegłym roku pokonana przez Chiny i spadła na trzecie miejsce na świecie. Ale wciąż jest to wspólnota ludzi bardzo bogatych. Według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego w ubiegłym roku pod względem narodowego bogactwa liczonego per capita  Japonia zajmie 18. pozycję na świecie (45,8 tys. dol.), Chiny zaś z nieco ponad 5 tys. dol. lokują się na 91. miejscu (nasze prawie 14 tys. na Polaka da nam 51. miejsce na 181 krajów, których danymi dysponuje MFW). Można więc powiedzieć, że Chińczycy przesiadają się dopiero z rowerów do aut, a Japończycy wchodzą w erę powszechnego użytkowania samochodów elektrycznych. Jeden z nich, ośmiokołowy eliica, którego twórcą jest prof. Hiroshi Shimizu z Uniwersytetu Keio w Tokio, może nawet jechać z prędkością 370 km/h.

Wciąż jednak nikt z rządu nie napisał porządnej instrukcji obsługi wyjścia z potencjalnych problemów makroekonomicznych. Zresztą słowo „instrukcja"  znajduje zastosowanie w zasadzie w każdej dziedzinie życia tego ponad 125-milionowego społeczeństwa. – Nie mieliśmy procedur, co robić w takiej sytuacji. Dlatego był taki chaos, gdy doszło do zagrożenia wybuchem reaktora w elektrowni atomowej w Fukushimie  – tłumaczy jeden z urzędników z japońskiego rządu.

Dziś instrukcja już jest. Gabinet Yoshihiko Nody ma rozpisany schemat działania w najdrobniejszych punktach na wypadek podobnej katastrofy. Politycy twierdzą też, że zagrożenia atomowego już nie ma.

Przerwany łańcuch

Liczenie kosztów kataklizmu z marca 2011 roku jeszcze nie jest zamknięte. Liczba osób zabitych wyniosła 15 844. Bank Światowy określił zaś katastrofę jako „najkosztowniejszą w dziejach ludzkości", podając kwotę 235 mld dol. Za sprawą tej tragedii o nieznanej skali (trzęsienie ziemi o mocy równej trzęsieniu z 1923 roku, które zrównało z ziemią Tokio), a następnie wtórnej fali tsunami przekraczającej wysokość 12 metrów, doszło do katastrofy nuklearnej w postaci wybuchu dwóch reaktorów elektrowni atomowej w Fukushimie i skażenia na niespotykaną dotąd skalę środowiska naturalnego.

Fabryka Japonia stanęła więc przed niespodziewanymi problemami przerwania łańcucha dostaw dla przemysłu oraz niemożliwości wywiązania się z umów handlowych na dostawy poszukiwanych towarów „made in Japan".

Kraj miał w 2011 roku pierwszy od 31 lat deficyt handlowy. Różnica między eksportem i importem wyniosła 2,5 bln jenów (ok. 25 mld euro). To efekt tego, że ten trzeci na świecie kraj pod względem liczby reaktorów (54), po Stanach Zjednoczonych i Francji, zatrzymał prawie wszystkie siłownie i musiał importować więcej ropy i gazu. – Jesteśmy obecnie na etapie przeprowadzania stress testów naszych reaktorów. Decyzja, czy je na nowo uruchomić, nie zapadnie w najbliższych miesiącach – mówi Masaru Sato, szef wydziału prasy zagranicznej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

To jednak tylko kwestia czasu. Japonia mimo swoich ogromnych rezerw walutowych sięgających ponad 1,2 bln dol. na dłuższą metę nie jest w stanie kupować surowców w takich ogromnych ilościach.

Przed krajem stoją także inne o wiele poważniejsze wyzwania. Największe z nich to demografia. W oczy rzucają się kierowcy taksówek. Nie  jest niczym nadzwyczajnym wiek kierowcy nawet grubo powyżej 80 lat.  Według danych ONZ i WHO przeciętna długość życia w kraju cesarza Akihito (l. 79) jest najwyższa w świecie. Już dziś blisko 25 proc. społeczeństwa ma więcej niż 65 lat, a kolejne lata tylko pogłębią to zjawisko. – Tokio w latach mojej młodości tętniło życiem. Dziś to miasto bez dzieci – mówi prof. Tomohiko Taniguchi, który przez 20 lat pracował dla tygodnika „Nikkei Business", jednego z czołowych pism gospodarczych w kraju.

Demografia ma wpływ na wiele dziedzin życia. Brak nowych młodych czytelników, którzy byli naturalnymi odbiorcami komiksów manga, spowodował ich metamorfozę. Jeszcze 20 lat temu agresji w tej sztuce rysowania na tak wielką skalę jak dziś nie było.

Model na nowe czasy

Yoshiaki Suda (lat 39), nowy burmistrz Onagawy w regionie Tohoku, mówił lokalnej prasie, że skala pomocy finansowej od rządu na odbudowę jego portowego miasta jest ogromna. Ale kluczem jest znalezienie takiego sposobu na rekonstrukcję, by Onagawa  stała się atrakcyjna dla osób z jego pokolenia i młodszych.

Problemy dotyczą także firm, które zdobyły międzynarodowe rynki i uzyskały miano ikon biznesowych. Mowa tu o firmach z sektora elektronicznego, jak Sony czy Panasonic. Mimo że każda z nich próbuje coraz to nowszych strategii, w konkurencji zwłaszcza z koreańskimi firmami – Samsungiem czy LG – raczej wypadają blado. Dla wszystkich japońskich firm mordercza jest mocna waluta obniżająca ich zyski z eksportu.

Jeszcze dziesięć lat temu za dolara płacono 115 – 134 jenów, dziś oscyluje on wokół  80 jenów. Wielu menedżerów dodaje, że rząd w Seulu finansowo wspiera swoje firmy, a oni na taką skalę pomocy liczyć nie mogą. Wiele z nich przespało jednak dekadę, rynek się zmienił, a one nie. Zdarzają się wyjątki. Wszelkie japońskie zasady – zaczynając od rewolucyjnej decyzji wprowadzenia angielskiego jako oficjalnego języka korporacji, przełamuje sieć odzieżowa Uniqlo. Jej szef jest zresztą biznesowym celebrytą. W mediach często krytykuje rząd i tradycyjny model zarządzania w firmach.

Mimo ogromnego wpływu na światową gospodarkę Japonia to państwo wciąż zamknięte. Jej społeczeństwo należy do najbardziej jednolitych etnicznie. Około 98 proc. mieszkańców to rdzenni Japończycy. Nawet młodzi, i to mimo że uczą się latami angielskiego, nie rozmawiają i nie chcą mówić w tym języku. – Wstydzą się, że zrobią jakieś błędy. Presja na lingwistyczną perfekcję połączona z brakiem europejskiego luzu kończy się fiaskiem – mówi Setsuko Sho, tłumaczka języka angielskiego. Tylko po co się starać, skoro już dziś jeden z czołowych operatorów telefonii komórkowej NTT Docomo prowadzi testy nowej usługi, która raczej zniechęci odważnych. Mowa o aplikacji, która w czasie rzeczywistym będzie tłumaczyć rozmówcy japoński bezpośrednio na angielski. W końcu pojęcie „społeczeństwa informatycznego" (johoka shakai) wywodzi się właśnie z tego kraju.

Kryzys na światowych rynkach w 2008 roku sprawił, że wyspy popadły w kolejną recesję. Władzę utraciła Partia Liberalno-Demokratyczna rządząca z niewielką przerwą od II wojny światowej. W 2009 roku do władzy doszła Partia Demokratyczna (Minshuto). Teraz Japonia ma trzeciego szefa rządu z tego ugrupowania. Do ostatniej zmiany, czyli wyboru Yoshihiko Nody, doszło we wrześniu 2011 roku. W kręgach rządowych coraz częściej dyskutuje się, że to nie koniec zmian. Wybory będą już w przyszłym roku i na czarnego konia wyścigu szykuje się wraz ze swoją nową partią młody – jak na polityka – 43-letni burmistrz Osaki Toru Hashimoto. Jego partia wzywa do gruntownej odnowy. Japonia się otworzy, bo zostanie do tego zmuszona.