Eurodeputowany Tomasz Poręba (PiS) w połowie grudnia odwiedził Górski Karabach, separatystyczną ormiańską enklawę na terenie Azerbejdżanu. Azerskie władze natychmiast wystosowały oficjalny protest do przedstawicielstwa UE i polskiej ambasady w Baku. Uznały też eurodeputowanego za persona non grata.

– Jako sprawozdawca Parlamentu Europejskiego będę pisał raport na temat Armenii. Nie byłby on obiektywny bez wizyty w Górskim Karabachu. Mam nadzieję, że uda mi się spotkać także z azerskimi władzami, aby poznać ich punkt widzenia – mówi „Rz” Tomasz Poręba. Polityk podkreśla, że wizyta była nieoficjalna.

Aby uspokoić władze w Azerbejdżanie, ambasada RP wydała oświadczenie, w którym stwierdza, że „zgodnie z prawem międzynarodowym Górski Karabach stanowi nieodłączną część Republiki Azerbejdżańskiej. Pobyt na terenach okupowanych bez uprzedniej zgody władz w Baku stanowi naruszenie granicy państwowej Republiki Azerbejdżańskiej”.

Tym razem Polska podpadła Ormianom. 26 organizacji młodzieżowych w liście otwartym domaga się wycofania oświadczenia, podkreślając, że enklawa ogłosiła niepodległość zgodnie z międzynarodowym prawem. Autorzy piszą o „niezrozumiałej, uderzającej w Ormian decyzji Polski” i przypominają tradycyjną przyjaźń między oboma narodami.

„To nie przypadek, że ormiańska kawaleria była częścią polskiej armii, która odparła spod Wiednia Turków próbujących podbić Europę. To tylko jeden z epizodów naszej przyjaźni” – czytamy.

Spór o Górski Karabach ma długą historię. Tereny zamieszkiwane od setek lat przez Ormian zostały po I wojnie światowej i rozpadzie imperium osmańskiego przyznane przez aliantów muzułmańskiemu Azerbejdżanowi. Ormianie z tego regionu podjęli próbę zdobycia niepodległości, gdy ku upadkowi chylił się ZSRR. W wojnie zginęło 30 tysięcy ludzi. Republika Górskiego Karabachu ogłosiła niepodległość, ale nie uznał jej żaden kraj świata, nawet Armenia.

– Wszystkie państwa, które utrzymują stosunki z Azerbejdżanem, uznają integralność terytorialną tego kraju. Także Polska. Niestety, w przypadku sporów terytorialnych brakuje nam wyczucia – mówi „Rz” Adam Balcer z ośrodka DemosEuropa.

Ekspert przypomina, że w 2004 roku w polskiej mennicy wydrukowano pieniądze dla separatystycznego Naddniestrza, które nie jest uznawane przez wspólnotę międzynarodową. Wywołało to protesty Ukrainy i Mołdawii.

– Nasi urzędnicy muszą się nauczyć nie stwarzać pretekstów do zarzutów, że opowiadają się po którejś ze stron. W sporze Azerbejdżanu z Armenią moglibyśmy znacznie lepiej odgrywać rolę pośrednika, bo mamy świetne relacje z obu państwami, co wcale nie jest takie częste. Warto tego nie zepsuć – dodaje Balcer.