– Nigdy wcześniej nie głosowałem. Ale mam już dość tego bałaganu. Mam nadzieję, że teraz wszystko zmieni się na lepsze – mówił 45-letni Giennadij Daniłow, wrzucając głos do urny w szkole w centrum Biszkeku.

Głosowanie to ewenement na skalę regionu. Po referendum konstytucyjnym w czerwcu Kirgizja stała się pierwszą republiką parlamentarną w regionie. Nowy rząd będzie miał bardzo silną pozycję, co oznacza koniec dyktatorskich rządów prezydentów.

Po rozpadzie ZSRR i dwóch dekadach autorytarnych rządów Kirgizi powiedzieli: dość, i w kwietniu obalili dyktaturę Kurmanbeka Bakijewa. Na czele państwa stanęła tymczasowa prezydent Roza Otumbajewa, ale dwa miesiące później wybuchły krwawe zamieszki między Kirgizami a mniejszością uzbecką na południu kraju.

Większość analityków podkreślała, że za zamieszkami w miastach Osz i Dżalalabad – bastionach klanu Bakijewów – stały lokalne władze, które chciały się zemścić na popierających nowe władze muzułmanach. W pogromach zginęło co najmniej 400 osób, a dziesiątki tysięcy straciły swoje domy. – Nasi obywatele nie mają amnezji. Pamiętają przeszłość. Dlatego zależy im na stworzeniu demokratycznych władz, które będą ich chronić – mówiła Otumbajewa.

W kraju swoje bazy mają USA i Rosja i obu krajom zależy, aby Kirgizja miała stabilny rząd. Rosji, podobnie jak graniczącym z Kirgizją Kazachstanowi, Uzbekistanowi i Tadżykistanowi, wizja demokratycznych rządów w tym kraju wcale się jednak nie podoba. Ich zdaniem dyktatura to jedyny sposób, aby powstrzymać ekspansję radykalnego islamu.

W regionie działają radykalny Islamski Ruch Uzbekistanu (IMU) i przedstawiająca się jako umiarkowana Hizb-u-Tahrir (HT). Obie organizacje chcą obalenia świeckich władz i wprowadzenia w całym regionie kalifatu. Aby nie dopuścić do radykalizacji kirgiskich Uzbeków, wspólnota międzynarodowa przeznaczyła miliony dolarów na odbudowę domów zniszczonych w czasie czerwcowych pogromów.

W wyborach wystartowało 29 partii. Pierwsze badania exit polls wskazywały, że najwięcej głosów zdobyła partia popieranego przez Moskwę Feliksa Kułowa oraz socjaldemokratyczna partia byłego premiera i kandydata na prezydenta Ałmazbeka Atambajewa.

– Zachód na razie niewiele może nam pomóc, za to Rosja robi wszystko, by Kirgizja pozostała w sferze jej wpływów. Ten kraj jest kluczem do całego regionu Azji Środkowej – mówi „Rz” kirgiski politolog Marat Kazakbajew. Jego zdaniem oczekiwania, że wybory przyniosą stabilizację, mogą się nie spełnić.

– Jest to mało realne szczególnie na południu kraju, gdzie doszło do starć między Kirgizami i Uzbekami. Stabilizacji Kirgizji zagraża zarówno uzbecki islam, jak i dość silna pozycja ugrupowań obalonych w przeszłości przywódców – tłumaczy Kazakbajew.

– Stabilizacja zależy od rządu w Biszkeku. Musi on jasno stwierdzić, czy opiera się na Zachodzie czy na Rosji – mówi „Rz” Denis Kim, rosyjski ekspert ds. Azji Środkowej.

Wielu Uzbeków postanowiło głosować na partię Kułowa, który jako jedyny otrzymał poparcie rosyjskiego prezydenta. – Kiedy nas tu atakowano, żaden kirgiski polityk do nas nie przyszedł. Kułow jest Kirgizem, ale nie skrzywdziłby Uzbeków. Mam nadzieję, że rozprawi się z nacjonalizmem i dzięki niemu będziemy trochę bliżej Rosji – mówiła 44-letnia pielęgniarka Mionozat Usembajewa.

[b][link=http://www.rp.pl/artykul/547974.html]Posłuchaj komentarza Tatiany Serwetnyk: Walka o demokrację[/link][/b]