Grabienie państwowego mienia, przekupstwo, fałszerstwo i pranie brudnych pieniędzy. Lista przewinień byłego prezydenta Tajwanu Czen Szuej-biena jest długa i szokująca. Jeszcze większym szokiem dla wielu Tajwańczyków był jednak wyrok, jaki wydał wczoraj na Czena i jego żonę, byłą pierwszą damę Wu Szu-dżen, sąd w Tajpej: dożywocie i 15 mln dolarów grzywny.

Dziewięć lat temu Czen Szuej-bien był na szczytach sławy. Jako pierwszy w chińskiej historii polityk przejął władzę w wyniku w pełni demokratycznych, uczciwych wyborów, przełamując polityczny monopol rządzącej Tajwanem nieprzerwanie od 1949 roku Partii Nacjonalistycznej (Kuomintang).

Miał wtedy za sobą lata trudnej walki z nacjonalistycznym reżimem w imię demokracji. Jego triumf w 2000 roku odbił się głośnym echem na całym świecie. Media opowiadały o niezwykłej historii syna ubogich, niepiśmiennych chłopów, który został prawnikiem i postanowił bronić prześladowanych przez Kuomintang opozycjonistów. Szczególnej aury dodawała mu żona, która od czasu groźnego wypadku w latach 80. porusza się na wózku inwalidzkim. Wedle powszechnej (choć nigdy niepotwierdzonej) opinii wypadek był tak naprawdę zorganizowanym przez bezpiekę zamachem na jej życie.

Po objęciu władzy Czen, zwany przez zwolenników A-bianem, miał ambicje przejścia do historii jako pierwszy przywódca w pełni odrębnego, niepodległego Tajwanu (formalnie jest on częścią Chin, choć rząd w Tajpej nie uznaje zwierzchnictwa Pekinu). Był za to znienawidzony przez komunistyczne władze ChRL oraz licznych przeciwników oderwania na samej wyspie.

Nie to jednak pogrążyło dawnego bohatera, którego nazwisko wymieniano nawet kiedyś w gronie potencjalnych laureatów Pokojowej Nagrody Nobla. Czena zgubiła korupcja, która niczym rdza przeżarła jego administrację.

Był jeszcze w stanie wygrać reelekcję w 2004 roku, ale druga kadencja okazała się pasmem afer i skandali, w które zamieszani byli krewni i najbliżsi współpracownicy Czena. Jego rządami rozczarowani byli nawet ci, którzy niegdyś godzinami skandowali „A-bian!” na wiecach. Tuż po opuszczeniu pałacu prezydenckiego trafił za kratki.

Mało kto na Tajwanie wątpi w to, że 59-letni Czen jest winien oszustw i nadużyć i powinien być jakoś ukarany. Przyznaje to nawet przewodnicząca jego własnej Demokratycznej Partii Postępowej Cai Ing- wen. Jak jednak twierdzi Cai i wielu innych krytyków obecnych władz, cała sprawa robi wrażenie politycznej wendety. Ich zdaniem ma o tym świadczyć na przykład zmiana sędziego w czasie trwania procesu. – Po tak wypaczonym procesie tak surowy wyrok wywoła z pewnością wiele wątpliwości – mówi Cai.

Rzecznik Czena określił wyrok jako „nielegalny” i zapowiedział, że jego klient będzie się odwoływał do sądu wyższej instancji. Były prezydent nie przyznaje się do winy.