[b][link=http://www.rp.pl/artykul/344846.html]Zobacz komentarz wideo[/link][/b]

Dwie amerykańskie dziennikarki uwolnione z aresztu w Korei Północnej dzięki mediacji Billa Clintona wróciły z eksprezydentem do USA.

– Bałyśmy się, że w każdej chwili możemy zostać wysłane do obozu pracy, ale nagle powiedziano nam, że idziemy na spotkanie. Zabrali nas w inne miejsce, weszłyśmy przez jakieś drzwi i stanęłyśmy przed Billem Clintonem. Byłyśmy w szoku – opowiadała na lotnisku w Kalifornii Laura Ling. Wraz ze swą koleżanką ze stacji Current TV Euną Lee przebywała w Korei Północnej od marca, gdy zatrzymano je za próbę nielegalnego przekroczenia granicy. Obie skazano potem na 12 lat obozu pracy.

W amerykańskich mediach radość z uwolnienia dziennikarek przeplata się z wątpliwościami, czy USA nie zapłaciły za nie zbyt wysokiej ceny dyplomatycznej. Chodzi przede wszystkim o nieudane dotąd próby powstrzymania koreańskiego programu nuklearnego. Wielu obserwatorów zauważa, że na lotnisku w Phenianie eksprezydenta witał główny północnokoreański negocjator w rozmowach nuklearnych Kim Kje Kwan. Może to świadczyć o tym, iż reżim próbował powiązać sprawę dziennikarek z tymi rozmowami.

Szczególnie krytyczni wobec decyzji administracji Baracka Obamy o wysłaniu byłego prezydenta do Phenianu są konserwatyści. „Powstaje pytanie, czy wizyta Clintona nie była jedynie pierwszą ratą znacznie większych ustępstw. Sama w sobie jest sygnałem, który da Kimowi bodziec do odejścia od rozmów sześciostronnych ku bezpośrednim negocjacjom z USA” – twierdzi konserwatywny dziennik „Wall Street Journal”. Gazeta przypomina, że Phenian dążył do takiego rozwiązania od lat, ale Amerykanie woleli rozmowy z udziałem czterech sąsiadów Korei Północnej.

Podobnego zdania jest ekspert konserwatywnej fundacji Heritage i były główny analityk CIA ds. Korei Bruce Klingner. Według niego pojawienie się Clintona w Phenianie pozwala nie tylko Korei Północnej, ale też amerykańskim sojusznikom w regionie odnieść wrażenie, że Ameryka jest gotowa przyjąć bardziej ugodową linię wobec północnokoreańskiego programu nuklearnego i pogodzić się z jego istnieniem.

– Phenian z pewnością zyskał twarz dzięki tej wizycie, to było dla nich ważne ze względu na prestiż – przyznaje w rozmowie z „Rz” Scott Snyder z Rady ds. Stosunków Zagranicznych w Waszyngtonie. Jego zdaniem na ostateczne oceny jest jednak zbyt wcześnie. – Tak naprawdę nie wiemy jeszcze, jakie słowa padły za zamkniętymi drzwiami w Phenianie. To się dopiero okaże. Jak dotąd administracji Obamy udawało się uniknąć łączenia sprawy dziennikarek z nuklearnymi negocjacjami – mówi nam Snyder.

Jego zdaniem istnieje za to szansa, że wizyta Billa Clintona pozwoli „zresetować” bardzo złe relacje z Koreą Północną.