Podróżujący od kilku dni po Syberii w charakterze szefa rządu Władimir Putin wzbudził podziw rodaków, kiedy opuścił się w batyskafie na dno Bajkału. Z głębokości 1400 metrów przez specjalny telefon opowiadał mediom o swoich wrażeniach. Po czterogodzinnej wyprawie zapytany, czy teraz chciałby polecieć w kosmos, odparł: „jest dość pracy na Ziemi”.

To był dopiero początek wakacyjnego show, które ma utrzymać wysokie poparcie dla Putina. 56-letni polityk znany z zamiłowania do aktywnego odpoczynku wyrwał się na jednodniowe wakacje do Tuwy na granicy z Mongolią. Tam spławił się w pontonie po rzece Chemczyk, aż do miejsca, gdzie wpada ona do Jeniseju. Spotkany w górach czaban, czyli pasterz owiec, zaprosił premiera w gości, a ten – wdzięczny za ciepłe przyjęcie – obdarował jego rodzinę prezentami. Syn czabana dostał zegarek, który Putin zdjął ze swojego nadgarstka. Gospodarz otrzymał od Władimira Władimirowicza jego nóż myśliwski.

Jednym zegarkiem – nawet gdyby to był jego Patek Philippe wart 60 tys. dolarów – Putin nie rozwiąże problemów Tuwy. Jedna z najbiedniejszych rosyjskich republik, odcięta od reszty kraju przez wysokie Sajany i brak połączenia kolejowego, chociaż posiada spore zasoby węgla, złota i innych bogactw naturalnych, jest regionem, którego budżet w ponad 90 proc. pokrywa Moskwa. – Kryzysu nikt tu nie zauważył, bo i tak nie było pracy – opowiadali mi kilka tygodni temu mieszkańcy Kyzyłu, stolicy Tuwy. Brak pracy i perspektyw oznacza jedno: alkoholizm.

Tuwińcy to przede wszystkim naród pasterzy. Wielu z nich prowadzi do dziś półkoczowniczy tryb życia. Sajzana z babcią i narzeczonym mieszkają zaledwie kilkanaście kilometrów od stolicy. Na środku wielkiej pustej przestrzeni sklecona z desek zagroda dla kóz i owiec, obok jurta – normalny widok w górach i stepach Tuwy. – Tutaj brud i ciężka praca. A wy przyjeżdżacie jak do skansenu – powitała mnie w lipcu Sajzana, nie odrywając wzroku od owcy, którą strzygła. Po chwili zaprosiła jednak na herbatę z mlekiem i z solą. Wskutek braku elektryczności i telewizji rodzina Sajzany – w odróżnieniu od reszty świata – nieprędko dowie się o szczęściu, które spotkało wczoraj jej rodaka.

Sezon urlopowy to dla rosyjskiego premiera już tradycyjnie okres wzmożonych działań autopromocyjnych. Dwa lata temu latem świat obiegły jego zdjęcia – także z Tuwy, którą najwyraźniej upodobał sobie jako miejsce wakacyjnego wypoczynku. Ówczesny prezydent w towarzystwie księcia Monako Alberta jeździł konno, polował i łowił ryby w Jeniseju. Największą furorę zrobił jednak jego obnażony tors, który z miną profesjonalnego modela prężył do telewizyjnej kamery.

Putin szybko opanował sztukę rozkochiwania w sobie elektoratu: latał myśliwcem, popisywał się strzelaniem, usypiał tygrysa i z chmurną miną karcił nieudolnych urzędników. Politolodzy z ironią komentują te niezbyt wyrafinowane metody poprawy swoich notowań. Ale Rosjanie to lubią. Notowania szefa rządu wciąż oscylują wokół 80 proc., a nawet w Tuwie, która słynie z antyrządowych nastrojów, Władimira Władimirowicza darzą niebywałą estymą.

– To zuch. Przyjeżdża do nas, bo wie co dobre. Od czasów wizyty Jelcyna na początku lat 90. do pierwszego przyjazdu Putina nikt się nami nie interesował – mówił mi Czoj-Gan z Kyzyłu. Co myśli o Władimirze Putinie? – No, może nie wszystko mi się podoba, ale bardzo go szanuję. Rosja to wielki kraj, trzeba go trzymać silną ręką – dodał bez wahania.