Imelda Marcos nie zdążyła zabrać biżuterii z pałacu Malacanang, gdy w 1986 r. w popłochu opuszczała wraz z mężem Manilę, ścigana przez wojskowych puczystów i gniew ludu. Prócz diamentowych diademów, brosz z rubinami i naszyjników ze szmaragdami była królowa piękności zostawiła imponującą kolekcję butów, sukien i biustonoszy (jeden był kuloodporny).

– Po 23 latach bezustannych wyrzeczeń i nękania, zapoczątkowanego przez ekipę Corazon Aquino w 1986 roku, rząd prezydent Glorii Arroyo zaczął pracować nad tym, by górę wzięły prawda i sprawiedliwość – cieszyła się była pierwsza dama. Była to odpowiedź na oświadczenie ustępującego ministra sprawiedliwości Raula Gonzaleza, że „pani Marcos pozostaje prawowitą właścicielką precjozów”. Gonzalez, teraz szef doradców prawnych pani prezydent Arroyo, podkreślał, że władze miały wystarczająco dużo czasu na ustalenie, do kogo (jeśli nie do Marcosów) należy skonfiskowana biżuteria.

Radość Imeldy, która wkrótce skończy 80 lat, trwała krótko. Następczyni Gonzaleza na czele resortu sprawiedliwości Agnes Devanadera już oświadczyła, że klejnoty pozostaną pod kontrolą rządu. Odezwali się też zaraz obrońcy praw człowieka, przypominając, że 10 tysięcy ofiar rządów Ferdinanda Marcosa (1965 – 1986) wciąż czeka na odszkodowania przyznane im przez sąd.

Po ucieczce Marcosów na Hawaje, gdzie eksdyktator zmarł w 1989 r., oskarżono ich o zagarnięcie z państwowej kasy nawet 10 mld dolarów. Imeldzie, która na początku lat 90. wróciła do kraju, i jej dzieciom wytoczono ponad 400 procesów. Została nawet skazana na 12 lat więzienia, ale Sąd Najwyższy oczyścił ją z zarzutów.