Nakręcony w Czadzie „Daratt” Mahamata-Saleha Harouna to obraz najskromniejszy z możliwych. Młody chłopiec ma pomścić śmierć ojca, którego nigdy nie zdążył poznać. Ale jego morderca okazuje się człowiekiem, który zdążył przez kilkanaście lat dużo zrozumieć i przecierpieć.

Równie niezwykły jest w zestawie Mayfly irański „Półksiężyc” Bahmana Ghobadiego. To właściwie portret odchodzącego świata. Stary artysta zbiera synów i jedzie zagrać pierwszy koncert po upadku Saddama. Ghobadi pokazuje kulturę, która ginie tłamszona przez represyjny system, ale również przez nową cywilizację. Nikt już dzisiaj nie potrzebuje dawnych obrzędów, nie uwierzy w przekazywane z pokolenia na pokolenia zaklęcia. Ale przecież ten starzec ma w sobie siłę i spokój, jakich współczesnym brakuje. Warto poddać się powolnemu rytmowi „Półksiężyca”, rozsmakować w jego poezji, wczuć w tę w przypowieść o reżimach Bliskiego Wschodu, sztuce i przemijaniu.

Ciekawy jest też inny tytuł z Azji – nagrodzona w 2006 roku weneckimi Złotymi Lwami „Martwa natura”. Jej twórca, Chińczyk Jia Zhang-Ke, nigdy nie ucieka w legendy czy kino walki, lecz opowiada o współczesnych Chinach. Tym razem jest podobnie. Po rzece Jangcy płynie statek. Kamera przesuwa się powoli, śledzi twarze pasażerów. Zatrzymuje się dłużej na sylwetce krępego mężczyzny, razem z nim schodzi na ląd. Mężczyzna szuka byłej żony i córki. Inna bohaterka „Martwej natury” próbuje odnaleźć męża, który opuścił ją dwa lata wcześniej.

Rzeka spiętrzona z powodu wielkiej budowy zalewa małe miasteczko Fengjie. Stare domy są wyburzane, nikt nie liczy się z ich mieszkańcami. Razem z wkraczającą do miasta nowoczesnością ginie dawny tryb życia, rozluźniają się międzyludzkie więzi. Takich Chin, tragicznych i uciemiężonych, często na ekranie nie oglądamy.

I wreszcie Ameryka Południowa. Chilijskiej „Świętej rodziny” nie trzeba miłośnikom ambitnego kina przedstawiać. To zdobywca Grand Prix festiwalu Era Nowe Horyzonty z 2006 roku. Wiwisekcja współczesnej rodziny. Wielkim atutem filmu są autentyczność i intymność rozmów. Widz czuje się tak, jakby nagle w czapce niewidce znalazł się w kręgu cudzych domowych spraw. Ale jednocześnie „Święta rodzina” nie ma nic z telenoweli. To obraz drapieżny, skłaniający do refleksji.

Cztery tytuły z boksu „Filmy świata” łączy ogromna wrażliwość. Ich twórcy wciąż wierzą, że kino nie jest produktem, maszynką do robienia pieniędzy, lecz sposobem na intymną, ważną rozmowę. I udowadniają, że sztuka potrafi przekraczać granice, pokonywać odległości i różnice kultur. Gdzieś w środku wszyscy jesteśmy podobni, mamy te same obawy, radości i tęsknoty.