Jose Ramos-Horta dostał jednak kilka kul w brzuch i klatkę piersiową i choć natychmiast został przetransportowany do szpitala w Darwin w Australii, jego stan lekarze określali wczoraj jako krytyczny.
Wczoraj premier Xanana Gusmao wprowadził w Timorze stan wyjątkowy i godzinę policyjną. Timorczycy wierzą, że Jose Ramos-Horta przeżyje zamach, bo bez niego nie wyobrażają sobie własnego kraju. To on – syn Timorki i Portugalczyka – od ponad 30 lat był jedną z najważniejszych postaci w polityce, walczył o niepodległość, w kraju i za granicą opowiadał o tym, jak bardzo timorski lud chce być wolny. Reinado, który do niego strzelał, był kiedyś jego przyjacielem w walce. Podobno jeszcze do niedawna znali numery swoich telefonów komórkowych. Bardzo się jednak różnili: Reinado do ostatniej chwili walczył z bronią w ręku, Horta wybrał dyplomację.
W 1975 roku, na kilka dni przed inwazją Indonezji, uciekł z Timoru. Jako najmłodszy człowiek w historii wystąpił wtedy na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Miał 26 lat i błagał o rezolucję zmuszającą Indonezję do wycofania 35 tys. żołnierzy.
Rada Bezpieczeństwa posłuchała go, ale Dżakarta nazwała Ramosa zdrajcą i zignorowała ONZ. Timor Wschodni został siłą przyłączony do Indonezji. Zginęło wtedy ok. 200 tys. ludzi, w tym trzech braci i siostra Ramosa-Horty. On sam mieszkał w USA i Australii, ale nie zaprzestał walki. Przez 24 lata na wygnaniu nie przepuszczał okazji do krytyki indonezyjskiego prezydenta Suharto, którego oskarżał o inwazję. W 1996 roku otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.
Do kraju wrócił dopiero w 1998 r., gdy mieszkańcy Timoru Wschodniego opowiedzieli się w referendum za niepodległością. Jednak wielki dzień świętowali dopiero w 2002 roku, gdy ich kraj stał się faktycznie niepodległy. Ramos-Horta odpowiadał wtedy za dyplomację nowego państwa. Potem stanął na czele rządu, a w 2007 r. został prezydentem. Był też wymieniany jako kandydat na sekretarza generalnego ONZ.