– Przypominam, że rezygnacja przed końcem kadencji jest formalnością – powiedział rzecznik prezydenta Wano Noniaszwili, ucinając wszelkie spekulacje, że sprawa ma cokolwiek wspólnego z niedawnymi zamieszkami i demonstracjami opozycji, które doprowadziły do ogłoszenia na pewien czas stanu wyjątkowego. W praktyce Saakaszwili nie stracił wpływu na sprawy państwa. Funkcję głowy państwa formalnie przejęła bowiem jego bliska współpracowniczka, przewodnicząca parlamentu Nino Burdżanadze. Właśnie pod parlamentem opozycja zorganizowała wczoraj demonstrację. Wzięło w niej udział około 40 tysięcy ludzi.
– Saakaszwili nigdy już nie wróci na stanowisko! W Gruzji nie ma już dla niego miejsca! – krzyczał do tłumu jeden z przywódców opozycji. – Narodu gruzińskiego nie da się złamać! 5 stycznia zwyciężymy! – wtórował mu inny, wywołując głośną owację przeciwników prezydenta.
Brutalne rozpędzenie demonstracji opozycji zaszkodziło wizerunkowi Saakaszwilego na Zachodzie. W prezydencie, który doszedł do władzy w efekcie rewolucji róż w 2003 roku, zarówno UE, jak i USA pokładały duże nadzieje.
Po wydarzeniach z 7 listopada ostrzegły go, że starania Gruzji o integrację ze strukturami euroatlantyckimi mogą być utrudnione.