Nasi żołnierze powinni wrócić do domu – nawołują niektóre media oraz niektórzy politycy. Ta troska tyczy się nie żołnierzy z poboru wbrew woli wysłanych na misje, ale ochotników – którzy przy okazji dobrze zarabiają na swojej azjatyckiej misji. Co parę miesięcy któryś z nich niestety ginie. Jest to bardzo smutne, ale na takim ryzyku polega żołnierski los.
Szkoda za to, że troskliwi redaktorzy nie podali, co też dzieje się w owym domu, gdzie wojsko ma powrócić – a mianowicie, że w koszarach śmiertelność żołnierzy jest paręnaście razy wyższa; i to nie z powodu wypadków, lecz głównie z powodu samobójstw młodszych poborowych – rokrocznie od 50 do 70 żołnierzy – którzy nie wytrzymują znęcania się, jakiemu są poddawani w ramach fali. Tych zaś, którzy wychodzą z wojska okaleczeni psychicznie, z dożywotnim już brakiem zaufania do innych, do siebie i chronicznym lękiem przed najsłabszą choćby konfrontacją – trzeba liczyć w tysiące.
Jakoś nie udaje się – mimo licznych zapowiedzi polityków – zrobić tak prostej rzeczy, jak oddzielenie od siebie obu roczników. Wraz z grupą ludzi dobrej woli założyłem 11 lat temu społeczny Komitet do Walki z Przemocą w Szkole i w Wojsku; opublikowałem też na ten temat parę tekstów w różnych czasopismach.
Gdy Ministerstwo Obrony Narodowej objął pan Radosław Sikorski, wysłałem do niego list w tej sprawie – jakiś uprzejmy pułkownik odpisał mi, że MON monitoruje i analizuje „tę kwestię”. Nic w owym liście nie było o takich ofiarach obecnego systemu jak Marcin Petke, który wolał odsiedzieć 1,5 roku więzienia, niż np. wylizywać podłogę lub służyć „dziadkom” jako obiekt seksualny. Ani takich jak Ryszard Baranek, który już w jednostce prowadził tygodniową głodówkę, a w wyniku późniejszych przejść więziennych jest dzisiaj na rencie.
Są w Polsce autorzy lepiej znający tematykę wojska, więc należałoby im ją zostawić – np. pułkownikowi Stanisławowi Droniczowi, autorowi książki „Wojsko nieocenzurowane” (Agencja Wydawnicza CB 1997). Niestety, nikt w mediach ani we władzach nie jest zainteresowany ich świadectwem. A ono właśnie powinno być kluczowym elementem debaty, jaka toczyła się w poprzednim rządzie: czy zdecydować się na wojsko zawodowe, czy „obywatelskie”. Armia „obywatelska” miała w tej koncepcji emanować cnotami obywatelskiego społeczeństwa... Co jest piękną ideą pod jednym warunkiem: że takie istnieje. W końcu spostrzeżono jednak, że jak na razie w Polsce go nie ma i 85 proc. Polaków (jeśli wierzyć sondażom) z głęboką ulgą przyjęło decyzję, by jak najszybciej skończyć z poborem.Niestety, problem w tym, że w sytuacji niemal oficjalnie królującej w koszarach przemocy należy się liczyć z nikłym początkowo zainteresowaniem zawodowym wojskiem ze strony młodzieży.
Zostawmy to jednak tryskającemu energią nowemu ministrowi i zajmijmy się innym aspektem, dotyczącym już nas wszystkich. Wycofanie oddziałów z Iraku i Afganistanu oznacza w polskiej sytuacji zdecydowane osłabienie więzi z USA. Da to potężny argument PiS, który przejdzie od sugestii do jawnych oskarżeń, iż Donald Tusk wpycha Polskę w strefę wpływów Niemiec.
W przeciwieństwie do Włoch, Niemiec czy Hiszpanii w Polsce nie ma baz amerykańskich, tak więc po wycofaniu polskich kontyngentów niewiele zostanie materialnych więzi polsko-amerykańskich. Przypomnijmy ostrzeżenie doradcy republikańskiego rządu USA w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego Ariela Cohena, który na łamach „Dziennika” (7.10. 2006) stwierdził całkiem otwarcie: „Polska pozostaje najlepszym przyjacielem USA w Europie. Ale jeśli polscy yuppies będą się w coraz większym stopniu utożsamiali z lewicowym antyamerykanizmem zachodnioeuropejskim i odrzucą poświęcenia, których wymaga walka o wolność, wówczas stosunki mogą ulec pogorszeniu. (...) W takich okolicznościach rząd USA nie będzie w stanie pomóc Polsce w poprawie stosunków z Rosją. Stosunki Polski z Rosją będą tym normalniejsze, im Polska będzie mocniej związana z USA”.
Być może niektórzy we władzach i w mediach uważają, że przesądzone jest już zwycięstwo demokratów w przyszłorocznych wyborach. Warto więc przypomnieć, że jak na razie nikt z poważnych kandydatów Partii Demokratycznej nie zaproponował porzucenia Azji Środkowej – a sen. Barak Obama zapowiedział nawet interwencję wojskową w Pakistanie, jeśli kraj ten stałby się matecznikiem terrorystów.
Nowa ekipa – jeśli rzeczywiście chce utrzymać przyjazne stosunki polsko-amerykańskie – winna dać jasny sygnał, że przynajmniej w tym przypadku nie jest jedynie membraną niektórych mediów.
Ariel Cohen, doradca amerykańskiego rządu, nie ukrywa, że stosunki Polski z Rosją będą tym normalniejsze, im Polska będzie mocniej związana z USA
Autor jest publicystą, krytykiem literackim i pisarzem. Wydał m.in. książkę eseistyczną „Na obraz i podobieństwo”