Kampanię zdominowały kłótnie między ugrupowaniami Syngalezów, którzy stanowią znaczną większość mieszkańców. Pozostający w mniejszości Tamilowie zapowiadali zaś obywatelskie nieposłuszeństwo. Jeden z najkrwawszych konfliktów w Azji skończył się w maju zeszłego roku, kiedy armia rozbiła resztki partyzantów z Tygrysów Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (LTTE). W wojnie, która pochłonęła 100 tys. ofiar, zginął lider Tygrysów, słynący z okrucieństwa Velupillai Prabhakaran.

Właśnie chełpiąc się zakończeniem 26-letniego konfliktu z Tamilami, mniejszością zamieszkującą północny wschód wyspy, prezydent Mahinda Rajapaksa zaskarbił sobie ślepą miłość wielu Syngalezów. Jego portrety zawisły w urzędach, restauracjach, a nawet trafiły na banknoty o nominale 1000 rupii.

Sondaże dawały prowadzonemu przez Rajapaksę Zjednoczonemu Ludowemu Sojuszowi Wolności (UPFA) pewną wygraną.

„Mamy króla, który przyniósł nam pokój” – śpiewają stronnicy Rajapaksy, niewiele sobie robiąc z apeli o niezależne dochodzenie w sprawie zbrodni wojennych. Human Rights Watch podaje, że w ostatniej fazie wojny od ognia artylerii zginęło przeszło 7 tys. tamilskich cywilów. Prezydent odpiera zarzuty, twierdząc, że rebelianci użyli cywilów jako żywych tarcz.

– Skupmy się na rozwoju wyspy – mówi Keerlti de Silva z biura UPFA przy nadmorskiej Galle Road w Kolombo, stolicy kraju. – Do samodzielnego rządzenia potrzebujemy większości 2/3 miejsc w parlamencie. Odbudujemy kraj po wojnie, a wtedy wrócą na Sri Lankę turyści i zagraniczni inwestorzy.

Opozycja obietnice rządu ma za czczą gadaninę. Centroprawicowa Zjednoczona Partia Narodowa (UNP) wytyka rządzącym korupcję, nepotyzm, kneblowanie wolnej prasy, rozdętą do granic absurdu administrację.

Po zapowiadanej zmianie konstytucji i zagarnięciu dla siebie jeszcze większej władzy – mówili na wiecach liderzy UNP – prezydent Rajapaksa nie będzie w stanie zrobić tylko jednego: zamienić kobiety w mężczyznę.

Lider drugiego ugrupowania opozycyjnego, generał Sarath Fonseka z Demokratycznego Sojuszu Narodowego (DNA), czeka w areszcie na proces za rzekome planowanie zamachu stanu. W akcie rozpaczy w odręcznie napisanym liście poskarżył się brytyjskiemu Channel 4 na warunki niewoli – brak ciepłej wody i klimatyzacji. Wielu dumnych Syngalezów odebrało ten list jako akt nielojalności wobec własnego narodu.

Na marginesie sporów pomiędzy Syngalezami rozgoryczeni jak nigdy wcześniej Tamilowie domagają się prawa do decydowania o własnym losie. Tamilowie, inaczej niż wyznający buddyzm Syngalezi, są hinduistami. – Ograniczają nam dostęp do urzędów i uniwersytetów. 90 procent administracji państwowej, policji i armii jest w rękach Syngalezów. Wedle konstytucji stanowiącej, że Tamil nie może zostać prezydentem kraju, jedynym językiem oficjalnym Sri Lanki jest syngaleski – mówi Christlin Rajendram, dyrektor Fundacji na rzecz Dialogu w Trincomali, mieście na wschodnim wybrzeżu wyspy. Rządowe plany rozwoju zniszczonych przez wojnę ziem północno- wschodnich – budowę nowych dróg, szkół, świątyń – Tamilowie mają za próbę ekonomicznego podboju na podobieństwo polityki chińskiego rządu w Tybecie. Przysyłając coraz to nowych wojskowych, urzędników i inżynierów – opowiadają Tamilowie – Syngalezi przejmują ich miejsca pracy, zmieniają nazwy wsi z tamilskich na syngaleskie. – Nie potrzebujemy jałmużny. Domagamy się autonomii i niezależności od władzy centralnej – mówi mi Rasavarothayan Sampanthan z Narodowego Sojuszu Tamilów (TNA), jeden z 23 tamilskich posłów w parlamencie.

Zaciskając palce w pięść, dodaje, że jeśli Syngalezi pozostaną głusi na problemy Tamilów, TNA rozpocznie wzorowaną na polityce biernego oporu Mahatmy Gandhiego kampanię obywatelskiego nieposłuszeństwa.