We wtorek rosyjska telewizja NTW zebrała w studiu kilkudziesięciu prokremlowskich analityków, którzy podsumowali niedawny szczyt Partnerstwa Wschodniego. Prowadzący program „Miesto wstrieczi” zwątpili w lojalność Armenii, której prezydent Serż Sarkisjan osobiście udał się do Brukseli, gdzie podpisał „porozumienie o partnerstwie z UE”.

W ten sposób Armenia stała się jedynym krajem Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, który zawarł porozumienie o współpracy ze Wspólnotą. W studiu NTW uznano jednak, że Erewan od Moskwy „nigdzie nie ucieknie”, ponieważ bezpieczeństwo pozostającej w konflikcie z Azerbejdżanem i Turcją Armenii gwarantuje jedynie „obecność rosyjskiej armii”.

– Co do Armenii nie powinniśmy się obawiać. W sprawie Białorusi musimy jednak uważać. Niebawem stanie się drugą Ukrainą – stwierdził Nikołaj Platoszkin, dziekan Wydziału Stosunków Międzynarodowych i Dyplomacji Moskiewskiego Uniwersytetu Humanis-

tycznego. – Wystarczy wejść do dowolnej księgarni w Mińsku i zobaczysz, jak zmienił się ten kraj w ciągu ostatnich pięciu lat. Wcześniej sprzedawano tam książki o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, a teraz o tym, że Białoruś wywodzi się z Wielkiego Księstwa Litewskiego. Zaczynają mówić o tym, że Białorusini są odrębnym narodem – mówił.

Prowadząca program Olga Biełowa posunęła się jeszcze dalej i nazwała Białoruś „żoną, która zdradza”. Prezydentowi Białorusi Aleksandrowi Łukaszence zarzucono, że nie uznał niepodległości oderwanych w 2008 roku od Gruzji Abchazji i Osetii Południowej, nie stanął po stronie Rosji w konflikcie z Ukrainą i nie poparł rosyjskiego embarga, nałożonego przez Moskwę na zachodnią żywność. O europejskiej integracji Białorusi, według NTW, świadczy to, że w lutym władze w Mińsku „bez konsultacji z Moskwą” zniosły wizy dla obywateli UE i USA (chodzi wyłącznie o przylatujących do Mińska drogą lotniczą turystów i przebywających na Białorusi nie dłużej niż pięć dni). Rządzącemu od prawie ćwierćwiecza białoruskiemu przywódcy zarzucono, że za swoją lojalność wobec Kremla „ciągle wystawia rachunki”.

– Podliczyliśmy, że w ciągu 20 lat Białoruś dostała od Rosji ponad 100 mld dolarów w postaci różnego rodzaju wsparcia finansowego i kredytów. Nikt w Moskwie nie zabrania władzom w Mińsku integrować się z UE, ale trzeba pamiętać, że bez rosyjskiego wsparcia Białoruś wyląduje w głębokim kryzysie, a zarobki Białorusinów spadną do 50 dolarów miesięcznie – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Andriej Suzdalcew z prestiżowej moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomii.

Interesujące jest to, że Łukaszenko nie skorzystał z zaproszenia Brukseli i na szczyt Partnerstwa Wschodniego wysłał szefa MSZ. Co więcej, Białoruś, w odróżnieniu od Armenii, nie podpisała tam żadnych dokumentów integracyjnych.

– Formalnie Białoruś jest państwem niezależnym, ale de facto bardzo zależnym finansowo od Moskwy – mówi „Rzeczpospolitej” Waler Karbalewicz, znany białoruski politolog. – Na Kremlu uważają, że prowadząc politykę zagraniczną, Mińsk powinien iść śladem Moskwy.