Na pokładzie było 239 osób. Samolot odbywający rejs MH370 znajdował się w chwili zaginięcia prawdopodobnie w okolicach półwyspu Ca Mau, leżącego na południowym skraju Wietnamu. Możliwe jednak, że zdążył wlecieć w przestrzeń powietrzną Chin, choć z tamtejszą kontrolą lotów nie nawiązał kontaktu.

Natychmiast po stwierdzeniu zaniknięcia sygnału radiowego z samolotu w region możliwego wypadku (Morze Południowochińskie w pobliżu wybrzeża wietnamskiego) udały się ekipy poszukujące szczątków samolotu lub jakiegokolwiek śladu potwierdzającego katastrofę.

Mimo trwających ponad dobę poszukiwań przy użyciu łodzi patrolowych i samolotów rozpoznawczych nie udało się potwierdzić lub wykluczyć jakiejkolwiek hipotezy.

W niedzielę liczba jednostek poszukiwawczych wzrosła do 40 statków i 34 samolotów i helikopterów. Mimo sporów o granice morskie tym razem wszystkie okoliczne państwa solidarnie biorą udział w akcji poszukiwawczej. Agencja lotnictwa cywilnego Malezji rozszerzyła w niedziele poszukiwania także na zachodnie wybrzeże tego państwa. Do poszukiwań włączyły się też dwa przebywające w pobliżu amerykańskie okręty wojenne.

Na wodach Wietnamu zauważono oleistą plamę na morzu, jednak nie ma żadnej pewności, że może ona pochodzić z samolotu. Z kolei 80 km na południowy zachód od wyspy Tho Chu samolot zauważył jakiś dryfujący przedmiot. Nie ma jeszcze potwierdzenia, czy rzeczywiście chodzi o szczątki samolotu.

Premier Malezji nie wyklucza, że mogło dojść do zamachu terrorystycznego

Władze zwróciły się też z apelem do rybaków, by zgłaszali zauważenie jakiegokolwiek obiektu unoszącego się na wodzie.

Mogący przewozić nawet 380 pasażerów boeing 777 to jeden z najpopularniejszych samolotów pasażerskich na dłuższych dystansach. Uważany jest za sprawdzony i bezpieczny (w sumie samoloty tego typu odbyły już ponad 5 mln rejsów i tylko jeden uległ katastrofie). Wystąpienie dramatycznie niebezpiecznej usterki wydaje się dziwne, tym bardziej że piloci niczego niepokojącego nie zgłaszali.

Rodzali Daud, dowódca malezyjskiego lotnictwa wojskowego, nakazał bardzo dokładne zbadanie zapisu sygnału radarowego lotu MH370, ponieważ istnieje podejrzenie, że samolot mógł zawrócić. Potwierdzenie tej informacji wskazywałoby na to, że jednak jakieś nieprawidłowości w trakcie lotu wystąpiły.

Tajemniczości sprawie dodaje fakt, że na lot tym rejsem wykupiono dwa bilety na fałszywe nazwiska. Dokładniej mówiąc, ktoś kupił dwa bilety posługując się paszportami skradzionymi w Tajlandii pewnemu Włochowi i (w innych okolicznościach) Austriakowi jeszcze w 2011 r. Jak potwierdzili dziennikarze BBC, bilety zostały kupione jednocześnie w biurze linii lotniczych China Southern.

Malezyjski minister komunikacji Hishammuddin Hussein stwierdził wręcz, że na pokładzie lotu MH370 mogły znajdować się nawet cztery osoby o podejrzanej tożsamości. Jest to o tyle dziwne, że na lotnisku w Kuala Lumpur obowiązuje kontrola biometryczna (badanie odcisków palców), co zdecydowanie utrudnia posługiwanie się fałszywymi dokumentami. Do zbadania okoliczności posługiwania się skradzionymi dokumentami włączyły się zagraniczne służby specjalne, w tym amerykańskie FBI.

Trzy czwarte pasażerów pechowego boeinga 777 stanowili Chińczycy i Malezyjczycy. Pozostali pochodzili z aż 13 krajów. Pięć osób zrezygnowało z lotu tym rejsem. Ich bagaże nie zostały jednak wprowadzone na pokład.

Komentatorzy malezyjscy twierdzą, że wersja mówiąca o zamachu terrorystycznym jest mało prawdopodobna, choć nie można jej wykluczyć.

Premier Malezji Nadżib Razak stwierdził, że „każda ewentualność jest brana pod uwagę i niczego nie możemy wykluczyć".