Do spotkania Zhang Zijuna, dyrektora pekińskiego Biura Państwowej Komisji ds. Tajwanu i jego tajwańskiego odpowiednika Wang Yu-chi, który kieruje Radą Spraw Chin Kontynentalnych, doszło we wtorek w Nankinie. Dla przywiązujących wielką wagę do języka symboli Chińczyków wybór tego miejsca nie był bynajmniej przypadkowy – miasto to było aż do 1949 r. stolicą państwa nacjonalistów z partii Kuomintang, którzy po przegranej z komunistami wojnie domowej uciekli później na Tajwan.
Ostrożny optymizm
– Nigdy wcześniej obie strony nie kontaktowały się na średnim szczeblu urzędowym, to znaczący postęp – mówi „Rz" Robert Daly, dyrektor Instytutu Chin i Stanów Zjednoczonych im. Kissingera w Nowym Jorku. – Dalszy postęp będzie zależał od wyniku wyborów prezydenckich i parlamentarnych na Tajwanie za dwa lata.
Eksperci przestrzegają jednak przed nadmiernym optymizmem. – Byłbym ostrożny z uznawaniem tego spotkania za przełomowe – mówi sinolog Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Polska-Azja. – Spotkań na różnych szczeblach było w ostatnich latach kilka i po każdym mówiono o wchodzeniu Tajwanu na drogę Hongkongu. Nic takiego nie następowało, choć wzajemne relacje się poprawiały.
„Tak długo, jak jesteśmy na właściwej ścieżce, cel nie będzie odległy" – oświadczył w kwiecistym stylu Zhang Zijun, otwierając spotkanie. Problem jedynie w tym, jaki ma być ów cel. Dla Pekinu sprawa jest jasna – chodzi o „przyłączenie do macierzy" wyspy traktowanej oficjalnie jako zbuntowana prowincja na zasadzie „jedno państwo, dwa systemy".
Tajwańczycy są znacznie ostrożniejsi i z pewnością nie przyjmą propozycji wchłonięcia ich państwa przez ChRL. Przeciwna temu jest zwłaszcza silna opozycyjna Demokratyczna Partia Postępu (DPP). Dla Tajpej na razie istotne jest przede wszystkim ułatwienie wzajemnych kontaktów, zapewnienie swobody podróżowania i gwarancje finansowe dla przedsiębiorców inwestujących po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej.
Miarą taktu gospodarzy był fakt, że w Sali Obrad w historycznym Pałacu Prezydenckim nie wywieszono żadnych flag państwowych. Spotkanie nie miało też wyznaczonego porządku obrad, choć wiadomo, że jego głównym celem jest przygotowanie gruntu do kolejnych rozmów, a być może oficjalnego spotkania polityków na wyższym szczeblu.
Oba państwa chińskie od 65 lat nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych i oficjalnie uważały się za „jedyne" Chiny. Z tą różnicą, że Chiny kontynentalne są Republiką Ludową, podczas gdy Tajwan uważa się po prostu za Republikę Chińską, kontynuatorkę demokratycznego państwa sprzed przejęcia władzy przez komunistów Mao Zedonga.
Biznes najważniejszy
Nie oznacza to, że Chińczycy po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej są od siebie odcięci. Już od 1987 r. kontakty utrzymywały organizacje kulturalne i biznesowe. Wzajemne relacje ociepliły się szczególnie po roku 2008, gdy prezydentem Tajwanu został Ma Ying-jeou. Reprezentowany przez niego Kuomintang jest bardziej skłonny do dialogu z Chinami niż opozycja z DPP.
Sygnałem dobrej woli Pekinu była podróż do Tajpej Chen Deminga, szefa Stowarzyszenia Kontaktów przez Cieśninę Tajwańską w listopadzie ub.r. Formalnie nie była to wizyta oficjalna, ale i tak uzgodniono wtedy wyraźne zwiększenie liczby bezpośrednich lotów między Tajwanem i Chinami (do 828 tygodniowo) i ułatwienia we wzajemnych kontaktach handlowych. Tajwańskie instytucje finansowe otrzymały zgodę na zwiększanie zaangażowania w obligacje chińskich firm (tzw. obligacje Formoza, od starej nazwy Tajwanu). Ich wartość szacowana w zeszłym roku na ok. 20 mld dolarów może w tym roku ulec nawet podwojeniu.
Chińsko-tajwańskie kontakty gospodarcze rozwijają się dobrze. W zeszłym roku wartość wymiany handlowej osiągnęła 197,2 mld dolarów, co oznacza wzrost o 16 proc. w ciągu roku. Tajwańczycy byli czwartymi inwestorami w Chinach, a ich inwestycje osiągnęły w zeszłym roku ok. 5 mld dolarów.
Kupowanie czasu
Zdaniem ekspertów najbardziej prawdopodobne jest, że tajwańscy przywódcy „kupują czas". Doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że w wymiarze historycznym ich sytuacja raczej się nie poprawi. Tym bardziej że rosnące w siłę Chiny kontynentalne od dawna stosują zasadę wyboru „albo Pekin, albo Tajwan" (Tajpej ma stosunki dyplomatyczne tylko z 21 mało znaczącymi państwami i Watykanem).
Na razie Tajwańczycy mogą liczyć na wsparcie polityczne i militarne USA (w czasie prezydentury Baracka Obamy otrzymali zgodę na zakupy amerykańskiego sprzętu wojskowego za 12 mld dolarów, w tym rakiet balistycznych, okrętów i nowoczesnych samolotów), jednak wiedzą dobrze, że nikt nie będzie chciał „umierać za Tajpej". – Stany Zjednoczone oczywiście będą popierały niezależność Tajwanu, ale jednocześnie z zadowoleniem witamy słabnięcie napięcia między Pekinem a Tajpej – mówi Robert Daly.
Granice przyjaźni z wielkim sojusznikiem prezydent Ma Ying-jeou (prawnik z dyplomem Harvardu) poznał latem zeszłego roku, gdy przebywał w USA, ale nie doczekał się zaproszenia do Białego Domu.