Jest uznawany za jednego z najwybitniejszych reżyserów Kazachstanu. Z rąk prezydenta Nursułtana Nazarbajewa odbierał najwyższe odznaczenie państwowe, był „zasłużonym działaczem" kultury. Gdy dwa lata temu siły bezpieczeństwa spacyfikowały strajk pracowników branży naftowej w mieście Żanaozen, Bolat Atabajew stał się jednym z głównych krytyków Nazarbajewa. Obecnie żyje na uchodźstwie w Niemczech, gdzie wykłada na Akademii Teatralnej w Kolonii .
Rz: Dlaczego artysta zajął się polityką?
Bolat Atabajew:
Miałem wszystko, o czym mógłby marzyć przeciętny mieszkaniec Kazachstanu: honorowe nagrody, medale, pieniądze, znajomości. Jednak później zrozumiałem, że reszta kraju znajduje się w głębokiej przepaści. Zmieniona konstytucja, całkowita kontrola władzy, powszechny strach. Gdy na czele państwa stoi osoba, która rządzi jeszcze od czasów komunistycznych, to o jakiej wolności można mówić. Przeciętny obywatel jest szczęśliwy, gdy jest najedzony i ma się w co ubrać.
Gdy człowiek jest najedzony i ubrany – to nie jest wcale tak źle.
Gdy spotykam się z deputowanymi Parlamentu Europejskiego czy niemieckiego Bundestagu, słyszę to samo: „w porównaniu z Turkmenistanem czy Uzbekistanem w Kazachstanie jest wszystko w porządku". Dlaczego mają nas porównywać z najgorszymi? Jeżeli przeciętny Kazach ma kawałek chleba z cienką warstwą masła, to wcale nie oznacza, że wszystko jest w porządku.
To dzięki czemu prezydent Nazarbajew rządzi już prawie ćwierć wieku?
Jego rządy wywołały w społeczeństwie powszechny strach. Tych, którzy inaczej myślą, w Kazachstanie mogą wsadzić do więzienia, a nawet zabić. Reszta to widzi i boi się nawet myśleć o swoich prawach czy swobodach. Przedstawiłem to w mojej sztuce „Lawina", w której plemię tylko przez dwa miesiące może się bawić i głośno rozmawiać, natomiast resztę czasu spędza milcząc, w obawie przez zejściem lawiny. Gdy jedna z kobiet miała urodzić dziecko w „nieodpowiednim czasie", całe plemię się bało, że zejdzie lawina i wszystkich zabije. Dziecko się urodziło i głośno się rozpłakało. Wszyscy w modlitwie oczekiwali na zejście lawiny, tymczasem lawina nie zeszła. Okazało się, że lawina była wyłącznie w głowach. To samo dzieje się dziś w Kazachstanie. Władza stała się „lawiną", a naród jako „plemię" wie, kiedy można głośno mówić, a kiedy jest to niepożądane.
Więc kiedy w Kazachstanie urodzi się „dziecko wolności"?
Takim symbolem i nadzieją na zmiany polityczne w Kazachstanie było w 2011 r. miasto Żanaozen (po kazachsku Nowa Rzeka). Po raz pierwszy w 20-letniej historii niepodległego Kazachstanu robotnicy z kluczowej dla gospodarki branży paliwowej masowo zaprotestowali przeciwko tragicznym warunkom pracy, niskim pensjom i dyskryminacji. Byłem tam i wspierałem tych ludzi. Widziałem na własne oczy ich problemy. Pracujący tam obcokrajowcy oddzielnie mieszkają, oddzielnie jedzą, mają większe pensje i zabezpieczenie socjalne. Natomiast Kazachowie, pracujący i mieszkający w Żanaozenie, nie zawsze mają wodę i jedzenie, ponieważ produkty tam przywożone kosztują wielokrotnie więcej niż w stolicy. Żanaozen to step. Tam nie ma trawy, drzew, rzek i jezior. Tam nic nie ma. Są tylko firmy wydobywające ropę. Poza tym całkowity brak jakiejkolwiek infrastruktury powoduje, że ludzie żyją tam średnio 40–45 lat. Strajk robotników ciągnął się ponad siedem miesięcy. W tym czasie z pracy wyrzucono ponad 2000 ludzi, a w wyniku pacyfikacji strajkujących przez siły aparatu bezpieczeństwa, do której doszło 16 grudnia 2011 r., według oficjalnych danych zginęło 17 osób, a ponad 80 zostało rannych. Jednak niezależne szacunki mówią o dużo większej liczbie ofiar śmiertelnych.
Jak Kazachowie zareagowali na wydarzenia w Żanaozenie?
Strajki robotników odbiły się na poglądach całego społeczeństwa. Wiele osób popierających prezydenta Nazarbajewa odwróciło się od niego. Zapanował totalny strach, jeszcze większy, niż poprzednio. Wiele osób zostało wtrąconych do więzień. Część liderów związków zawodowych została zabita podczas pacyfikacji. Do dziś w więzieniach siedzą osoby, które popierały strajkujących. Przede wszystkim jest to jeden z liderów ruchu strajkowego, Władimir Kozłow, skazany na 7,5 roku pozbawienia wolności wraz z konfiskatą majątku pod zarzutem wzniecania nienawiści społecznej i wzywania do obalenia ustroju konstytucyjnego. Mi tez postawiono takie same zarzuty. Trafiłem do więzienia, jednak dzięki wsparciu społeczności międzynarodowej, a w szczególności Niemiec, zostałem zwolniony.
W 2010 r. parlament Kazachstanu nadał prezydentowi tytuł przywódcy narodu.
Jedni płakali ze szczęścia tak jak za czasów Stalina, drudzy się z tego śmiali. Dla mnie to nie było śmieszne, ponieważ od tego momentu zostało wprowadzone prawo, które przewiduje odpowiedzialność karną za jakąkolwiek krytykę pod adresem „wodza narodu". Osoba prezydenta jest tajemnicą numer jeden w Kazachstanie. Każdy, kto będzie się interesował jego życiem prywatnym lub majątkiem, stanie przed sądem. Właśnie dlatego jestem w Niemczech, a nie w Kazachstanie. Krytykuję prezydenta i gdybym wrócił do kraju, trafiłbym do więzienia. Gdy w zeszłym roku wystąpiłem w Parlamencie Europejskim, w Kazachstanie zostało ponownie wszczęte postępowanie dotyczące mojego udziału w wydarzeniach w Żanaozenie.
Czy Europa potępia łamanie praw człowieka w Kazachstanie?
Jedni potępiają, drudzy wolą się nie wypowiadać. Kazachstan ma bardzo bogate złoża ropy, gazu, uranu i wielu innych cennych surowców, które od lat wydobywają największe zachodnie korporacje. Poza tym UE jest największym partnerem handlowym Kazachstanu. Po wydarzeniach w Żanaozenie zostałem zaproszony na spotkanie z doradcami kanclerz Angeli Merkel. Na spotkaniu przez godzinę opowiadałem o tym, co się wydarzyło podczas strajków, o zabitych i wsadzonych do więzień. Był to jednak monolog. Długo mówiłem, a oni długo milczeli. Gdy spytałem, co jest dla nich ważniejsze – prawa człowieka czy ropa i gaz, doradcy odpowiedzieli: „Niemcy są lokomotywą, która ciągnie całą Europę".
— rozmawiał Rusłan Szoszyn