Strefa, której ustanowienie Pekin ogłosił w sobotę, obejmuje obszar wokół wysp, znanych w Chinach, jako Diaoyu. Wyspy stanowią przedmiot narastającego sporu Chin z Japonią, nazywającą ten sam archipelag Senkaku.
Zgodnie z chińskim oświadczeniem, każdy samolot wlatujący w strefę ma przestrzegać wyznaczonych przez Pekin reguł, zakładających między innymi każdorazowe, wcześniejsze zgłaszanie Pekinowi planu lotu i stałą łączność radiową z chińskimi kontrolerami. W innym wypadku chińskie władze groziły podjęciem „awaryjnych środków obronnych".
Rzecznik Pentagonu oświadczył, że oba amerykańskie samoloty przelatując nad wyspami stosowały się do „normalnych procedur", czyli zignorowały chińską strefę.
Utworzenie strefy zostało przyjęte z oburzeniem przez Tokio, które uznało je za eskalację trwającego od drugiej połowy 2012 r. konfliktu. Japońskie władze wymogły na swoich liniach lotniczych deklarację, że ich samoloty nie będą respektować chińskiej strefy.
Amerykański lot jest wyraźną demonstracją poparcia dla rządu w Tokio. Po sobotniej deklaracji Pekinu, sekretarz stanu USA John Kerry nazwał chińskie działanie „eskalującym" konflikt i prowadzącym do „zmiany status quo" w regionie.
Amerykanie uznają, że sporne, bezludne wyspy znajdują się pod japońską administracją.
Sekretarz obrony Chuck Hagel zapowiedział, że wprowadzenie strefy „w żaden sposób nie wpłynie na amerykańskie operacje wojskowe w regionie". Anonimowy informator poinformował „Wall Street Journal", że w najbliższych dniach należy spodziewać się demonstracji determinacji amerykańskich sił zbrojnych w regionie.
Chiny, jak dotąd nie zareagowały na przelot amerykańskich samolotów. Brak także informacji o tym, by chińska obrona przeciwlotnicza w jakikolwiek sposób starała się zakłócić ich przelot.