Konserwatywne królestwo unikało dotąd politycznych deklaracji, które szerokim echem odbijałyby się na świecie. Zamiast tego umacniało wpływy, dyskretnie wykorzystując pozycję kolebki islamu, głównego eksportera ropy czy jednego z kluczowych sojuszników Waszyngtonu. Decyzją Rijadu zaskoczeni musieli być nawet saudyjscy dyplomaci, którzy świętowali w Nowym Jorku wybór ich kraju na dwuletnią kadencję niestałego członka Rady Bezpieczeństwa.

„Królestwo Arabii Saudyjskiej uważa, że metody i mechanizm działania oraz podwójne standardy w Radzie Bezpieczeństwa uniemożliwiają jej odpowiednie branie odpowiedzialności za pokój światowy" – głosi oświadczenie saudyjskiego MSZ. Podkreślono w nim, że Rijad nie zajmie miejsca w Radzie, póki nie zostaną przeprowadzone w niej reformy.

Państwa zwykle ostro rywalizują o poparcie, które umożliwi im zajęcie jednego z 10 miejsc dla niestałych członków Rady Bezpieczeństwa. Dotąd tylko raz doszło do bojkotu jej obrad (a nie miejsca) – w 1950 r. protestował w ten sposób ZSRR, czego później Moskwa pożałowała, bo pod nieobecność jej ambasadora przegłosowano zgodę na interwencję w Korei. – Arabia Saudyjska pracowała nad zdobyciem tego miejsca od co najmniej trzech lat. Wykształciła dyplomatów, mężczyzn i kobiety, elitę MSZ, najbardziej utalentowaną młodzież. I właśnie wtedy ktoś niespodziewanie podjął decyzję, że się wycofujemy – mówił Reutersowi proszący o anonimowość saudyjski analityk. Tym „kimś" zatwierdzającym tak poważną decyzję musiał być król Abdullah lub przejmujący powoli jego obowiązki książę Salman.

Saudyjczykom od dawna nie podoba się stanowisko Rosji i Chin wobec konfliktu w Syrii, co wielokrotnie wyrażali, ale teraz ich gest jest także wyrazem sprzeciwu wobec polityki Waszyngtonu. – [W Syrii – red.] ludzie giną każdego dnia, w każdej godzinie. Świat islamski jest wściekły, nie widząc działań ani nawet jednoznacznego stanowiska Rady Bezpieczeństwa – twierdzi Abdullah al-Askar, przewodniczący parlamentarnego komitetu spraw zagranicznych. W dzienniku „Aszark Alawsat" znany saudyjski publicysta Husejn Szobokszi napisał, że po tym, jak „Rijad jednym z filarów swej polityki zagranicznej uczynił syryjską rewolucję", wchodzenie do Rady Bezpieczeństwa i zgoda na jej bierność sprawiłyby, że stałby z jej członkami w jednym szeregu. W tej sytuacji – twierdzi autor – „lepsza odmowa [przyjęcia stanowiska] niż kapitulacja".

Saudyjczycy wypominają Radzie Bezpieczeństwa także bezradność wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego czy irańskiego programu nuklearnego. Dialog z Teheranem w sprawie programu atomowego uważają za słabość Zachodu, której Irańczycy „nie omieszkają wykorzystać".

„Saudowie nie chcą się godzić na członkostwo drugiej kategorii.  Wolą raczej zostać poza Radą, bo honor jest dla nich najważniejszy" – tak decyzję Rijadu tłumaczy Mordechai Kedar, dyrektor Centrum Studiów Strategicznych Begin-Sadat na izraelskim Uniwersytecie Bar-Ilan, podkreślając, że głos niestałego członka w Radzie Bezpieczeństwa, który mogliby mieć Saudyjczycy, byłby mniej ważny niż Chin czy Rosji, które jako stali członkowie mają prawo weta. Stąd – zdaniem naukowca – także postulowane przez Rijad żądanie reform w Radzie.

Sęk w tym, że już od 1992 r.,  gdy stanowisko sekretarza generalnego ONZ obejmował Butros Butros-Ghali, mówi się o „pilnej potrzebie" dokooptowania nowych członków do Rady Bezpieczeństwa i nawet wszyscy w niej zasiadający zgadzają się na to, ale nikt nie zdołał zaproponować takiej listy nowych członków, która zyskałaby niezbędne poparcie.

Poza Arabią Saudyjską na nowych członków Rady Bezpieczeństwa w ubiegłym tygodniu wybrano Litwę, Czad, Chile oraz Nigerię. Jeśli Saudyjczycy podtrzymają swą decyzję o nieprzyjmowaniu miejsca, państwa arabskie już zapowiedziały, że znajdą zastępcę. Nie wiadomo tylko, w jaki sposób to zrobią, bo dotąd nie było przypadku, w którym trzeba by go szukać w takim trybie.