Tomasz Deptuła z Nowego Jorku
Północnokoreański Komitet ds. Pokojowego Zjednoczenia Korei zagroził silnym fizycznym odwetem, jeśli „marionetkowa grupa zdrajców" z południa przyłączy się do ONZ. „Sankcje oznaczają dla nas deklarację wojny" – można przeczytać w oświadczeniu. Korea Północna przygotowuje się także do przeprowadzenia trzeciego testu nuklearnego, który zdaniem ekspertów będzie dużo bardziej zaawansowany od poprzednich dwóch prób. Pjongjang może w nim bowiem wykorzystać wzbogacony uran, a nie pluton, i zapewnić cały świat, że rzeczywiście stał się potęgą nuklearną. „Próba atomowa jest tym, czego domaga się lud" – napisała w niedzielnym oficjalnym komentarzu północnokoreańska agencja prasowa.
Isnieją też obawy, że komunistyczny reżim zacznie atakować pojedyncze południowokoreańskie cele, tak jak to miało miejsce w 2010 roku, kiedy Koreańczycy z północy storpedowali południowokoreański okręt wojenny i zbombardowali jedną z wysepek, w wyniku czego zginęło łącznie 50 osób.
Nowe sankcje
W miniony wtorek Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie potępiła wystrzelenie przez Koreę Północną rakiety balistycznej 12 grudnia ubiegłego roku. Jednocześnie wzmocniła już obowiązujące sankcje nałożone na reżim w Pjongjangu. Zaskoczeniem było poparcie rezolucji przez Chiny, które także są zaniepokojone planami przeprowadzenia przez sąsiada kolejnej próby nuklearnej. – To przyjemna niespodzianka – uważa Sue Mi Terry, była analityk CIA, obecnie związana z prestiżowym Uniwersytetem Kolumbia.
Stany Zjednoczone szybko zareagowały na kolejne pogróżki KRLD. Rzecznik prasowy Białego Domu Jay Carney określił je jako „niebezpieczne" i zapowiedział, że USA wyjdą poza ramy rekomendowanych przez ONZ sankcji. Z kolei sekretarz obrony Leon E. Panetta oświadczył, że Ameryka jest w pełni przygotowana do zareagowania na podobne „prowokacje".
Obawy w USA
Pogróżki północnokoreańskiego reżimu wywołały w Stanach Zjednoczonych falę spekulacji, czy niebezpieczeństwo bezpośredniego zaatakowania przez Pjongjang terytorium Stanów Zjednoczonych jest rzeczywiście realne. W zasięgu rakiet znalazło się bowiem Zachodnie Wybrzeże USA, a Koreańczycy z północy nie ukrywają, że testują ładunek nuklearny zdolny do zniszczenia celów w USA. Jednak eksperci za dużo poważniejsze uważają groźby wobec Seulu. – To zabawa z ogniem – uważa profesor David Straub z Instytutu Studiów Koreańskich na kalifornijskim Uniwersytecie Stanforda – to poważniejsze niż groźby nuklearne. Pjongjang wydaje się testować nową prezydent elekt Park Geun-hye, która przejmie władzę w Seulu w przyszłym miesiącu i uchodzi za bardziej „jastrzębią" od odchodzącego Lee Kyung-baka, który starał się unikać konfrontacji. Reżim będzie chciał wypróbować kolejną bombę jeszcze przed jej inauguracją – przewiduje Kim Ki-sam, były funkcjonariusz służb wywiadowczych Korei Południowej. – To typowa taktyka skalowania napięcia, aby wymusić ustępstwa – uważa Kim.
Zwykła gra?
O tym, że jest to element zwykłej gry uprawianej przez KRLD, od lat mówią także inni obserwatorzy. Eksperci ostrzegają jednak, że jest to stąpanie po cienkim lodzie, bo nowa prezydent Park będzie miała dużo mniej oporów z zareagowaniem na prowokacje.
Jednocześnie pogróżki mogą być wyrazem słabnięcia reżimu. Zdaniem Toniego Namkunga, konsultanta ds. koreańskich, który w styczniu dwukrotnie odwiedzał Pjongjang, m.in. z szefem Google Erikiem Schmidtem, w mieście widać oznaki powrotu do normalnego stylu życia. Zagrożeniem dla reżimu może być zmniejszenie pomocy dla tego kraju, o którym zaczął wspominać sojusznik – Chiny. Państwo Środka jest jedynym dostawcą paliwa i największym partnerem handlowym KRLD.