Kwestia Jerozolimy jest jednym z największych problemów stojących na drodze do porozumienia między Izraelem a Palestyńczykami. Ci ostatni żądają, aby we wschodniej, arabskiej, części miasta powstała stolica ich przyszłego niepodległego państwa. Izrael nie chce jednak o tym słyszeć, stojąc na stanowisku, że Jerozolima jest „odwieczną stolicą narodu żydowskiego” i nigdy nie może zostać podzielona.
Nieoczekiwanie w przeddzień bliskowschodniego szczytu w Waszyngtonie izraelski wicepremier Ehud Barak zadeklarował, że Święte Miasto jednak może zostać podzielone. Zapytany przez dziennikarza, jak rozwiązać problem Jerozolimy, odpowiedział: – Zachodnia Jerozolima i 12 dzielnic, w których mieszka 200 tysięcy Żydów, będą nasze. Dzielnice, w których mieszka ćwierć miliona Palestyńczyków, będą ich.
[srodtytul]Tajne rozmowy w Ammanie[/srodtytul]
Takie rozwiązanie oznaczałoby, że po zawarciu porozumienia pokojowego w Jerozolimie mogłyby się znaleźć stolice Izraela i Palestyny. Według Baraka jedynie Stare Miasto i jego okolice, gdzie znajdują się miejsca święte trzech wielkich religii – ze Ścianą Płaczu, meczetem al Aksa i Bazyliką Grobu Świętego – powinny zostać objęte „specjalnym statusem”.
Izraelski wicepremier nie sprecyzował, co miał na myśli. W przeszłości pojawiały się pomysły, żeby przekazać ten newralgiczny teren siłom międzynarodowym albo pod wspólny izraelsko-palestyński zarząd. Jak donosi izraelska prasa, Ehud Barak dzień wcześniej był w Ammanie, gdzie odbył „tajne rozmowy” z palestyńskim prezydentem Mahmudem Abbasem. Dziennikarze spekulują, że mógł złożyć tam podobną deklarację.
– Kluczowe pytanie brzmi: czy Barak wyraził swój osobisty pogląd, czy też mówi w imieniu rządu, na którego czele stoi prawicowiec Beniamin Netanjahu. To pierwsze nikogo by nie zdziwiło, Barak znany jest z liberalnych poglądów. To drugie byłoby absolutnym przełomem. Z tego, co wiem, Netanjahu zawsze miał w tej sprawie inny pogląd – powiedział „Rz” izraelski politolog dr Max Singer.
Według niego deklaracja Baraka może być izraelskim balonem próbnym wypuszczonym przed dzisiejszym szczytem w Waszyngtonie. Szczególnie że jeden z doradców premiera Netanjahu wyraźnie się wczoraj od niej dystansował. – Problem polega na tym, że Palestyńczycy nie są gotowi na poważne negocjacje pokojowe – podkreślił Singer.
Ostrożnie do słów Baraka podchodzą również Palestyńczycy. – Niepokoi mnie zapowiedź, że 12 osiedli żydowskich zbudowanych w naszej części miasta miałoby zostać włączonych do Izraela – powiedział „Rz” palestyński działacz niepodległościowy Mohammed Dżaradat. – Wtedy dla nas zostanie niewiele. Pozostawienie tych osiedli oznaczałoby, że ktoś obcy będzie mieszkał w naszym domu. Jeżeli Izrael poważnie myśli o pokoju, powinien nam oddać całą Jerozolimę Wschodnią.
Najważniejszym wydarzeniem szczytu w Waszyngtonie będzie oczywiście dzisiejsze spotkanie Netanjahu – Abbas. Pierwsze takie rozmowy od dwóch lat. Wczoraj z każdym z bliskowschodnich przywódców rozmawiał w cztery oczy prezydent Barack Obama. Spotkał się także z królem Jordanii Abdullahem II i prezydentem Egiptu Hosnim Mubarakiem, którzy pośredniczą w rozmowach. Wieczorem wszyscy razem zjedli kolację.
[srodtytul]Czy tym razem wreszcie się uda?[/srodtytul]
Amerykanie mają nadzieję, że tym razem, w przeciwieństwie do wielu wcześniejszych podobnych szczytów, Żydom i Palestyńczykom uda się porozumieć. – Istnieje naprawdę duża szansa, że ta runda rozmów zakończy się sukcesem. Przemawia za tym wiele czynników. Jednym z nich jest stabilność obecnego izraelskiego rządu. Premier Netanjahu w sprawach, które zbliżają Izrael do zawarcia pokoju, może liczyć również na poparcie lewicy – powiedziała „Rz” Moran Banai, dyrektorka programu bliskowschodniego w waszyngtońskim Center for American Progress.
– Po stronie palestyńskiej mamy zaś pierwszy rząd, który nie tylko dąży do wznowienia negocjacji, ale osiąga też postępy w budowaniu instytucji państwowych. Trzecim czynnikiem, który daje nadzieję na sukces, jest silne zaangażowanie się w proces pokojowy administracji Baracka Obamy – dodała amerykańska ekspertka.
Kwartet bliskowschodni – składający się ze Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, ONZ i Rosji – już w 2003 roku przyjął tak zwaną mapę drogową, która zakładała utworzenie palestyńskiego państwa przy jednoczesnym zapewnieniu bezpieczeństwa Izraelowi. Mimo wielu obietnic i zapowiedzi kolejnych „przełomowych konferencji” obie strony konfliktu wciąż nie mogą jednak dojść do porozumienia.