Phenian przyspieszył przygotowania do testu najpotężniejszej rakiety w swym arsenale – podały władze południowokoreańskie. W ostatnich dniach została ona przewieziona do nowo wybudowanej bazy niedaleko granicy z Chinami. Chodzi najprawdopodobniej o rakietę Taepodong-2, której pierwsza, nieudana próba miała miejsce w 2006 r.
To kolejny agresywny krok ze strony reżimu Kim Dzong Ila, który w ostatnich dwóch miesiącach dokonał testów rakietowych i jednej próby nuklearnej. W piątek jeden z przedstawicieli Pentagonu stwierdził, że w razie wystrzelenia rakiety w stronę terytorium USA nastąpi odpowiedź systemu obrony antyrakietowej z bazami na Alasce i w Kalifornii. Departament Obrony ocenia prawdopodobieństwo zestrzelenia celu jako „bardzo wysokie”.
Prowokacja może też przyjmować bardziej konwencjonalne formy. Jak podała wczoraj seulska agencja prasowa Yonhap, na zachodnim wybrzeżu Korei Północnej trwają intensywne ćwiczenia wojsk desantowych. Źródła rządowe w Seulu twierdzą, iż mogą to być przygotowania do ataku na którąś z niewielkich wysp, do których Północ rości sobie prawo.
Według większości ekspertów swym prowokacyjnym zachowaniem reżim Kima stara się zmusić nową administrację w Waszyngtonie do ustępstw. Jedną z kart w tej grze stały się dwie dziennikarki amerykańskiej telewizji schwytane podczas próby przekroczenia północnokoreańskiej granicy. Ich proces ma się odbyć w czwartek.
Jak wyjaśnia „Rz” ekspert waszyngtońskiej Rady ds. Stosunków Zagranicznych Scott Snyder, to, jaki bieg przyjmie ta sprawa, będzie znaczącym wskaźnikiem intencji obu stron. – Phenian ma okazję do gestu dobrej woli. Z kolei Waszyngton ma pretekst, by wysłać do Phenianu wysokiego rangą negocjatora, nie stwarzając przy tym wrażenia, że rząd USA ugiął się pod presją – mówi Snyder.
Wedle niektórych źródeł takim negocjatorem mógłby zostać były wiceprezydent USA Al Gore.