Wszyscy, którzy rozpaczali nad rzekomą zmową Waszyngtonu i Moskwy w sprawie tarczy, mogą spać spokojnie. Za sprawą Drogiego Przywódcy ostatecznie stało się jasne, jak odległe pozostaje takie porozumienie.

Wedle zgodnej oceny amerykańskich ekspertów niedzielna próba to świadectwo postępu północnokoreańskiego programu rakietowego. Pociski Kima nie są jeszcze w stanie zagrozić Ameryce, ale z roku na rok linia ich zasięgu przybliża się do Los Angeles. A to wróży lepiej przyszłości tarczy antyrakietowej.

Pamiętam, jak parę miesięcy po północnokoreańskich testach rakietowych i próbie nuklearnej z 2006 roku pewien wysoki przedstawiciel amerykańskiej dyplomacji związany z negocjacjami w sprawie tarczy powiedział mi w prywatnej rozmowie, że w oczach zwolenników tarczy w Stanach Zjednoczonych Kim zasługiwał na miano człowieka roku. – Nikt nie zrobił w 2006 roku więcej na rzecz tarczy niż on – przyznał pół żartem, pół serio mój rozmówca. Wiele wskazuje na to, że Kim znowu nie zawiódł protarczowego lobby w USA.

Choć bowiem europejska baza systemu ma być skierowana nie przeciw zagrożeniu koreańskiemu, lecz irańskiemu, jedno pozostaje sprzężone z drugim. Phenian, bardziej zaawansowany od Teheranu w obu programach – rakietowym i nuklearnym – jest dla Waszyngtonu ilustracją problemów, jakich mogą się spodziewać ze strony Iranu. A także ze strony Rosji i Chin, których współpraca ma kluczowe znaczenie w rozładowaniu obu tych kryzysowych sytuacji. Co bowiem zrobiły Moskwa i Pekin, gdy amerykański prezydent i przywódcy Unii Europejskiej wspólnie wezwali świat do zdecydowanej reakcji na koreańską próbę? Zaapelowały o zachowanie spokoju i zablokowały nowe sankcje wobec Phenianu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Ich reakcja na północnokoreańskie prowokacje jest więc dokładnie taka sama jak w epoce George’a W. Busha. Łatwo naciskać guzik z napisem „reset” w świetle reflektorów i zapowiadać nowe otwarcia, ale gdy dochodzi do konkretnych, poważnych decyzji, każdy kraj kieruje się jedynie własnym interesem. Jeśli Moskwa i Pekin nie palą się do wywierania nacisku na Phenian, to czemu miałyby się w chwili przesilenia zachowywać inaczej w sprawie Iranu, z którym i Rosjan, i Chińczyków wiążą interesy strategiczne i gospodarcze? Amerykanie najwyraźniej także zdają sobie z tego sprawę i usztywniają stanowisko.

– Tak długo, jak istnieje zagrożenie ze strony Iranu, będziemy kontynuować prace nad systemem obrony rakietowej – zapowiedział Barack Obama w Pradze.

Ze swojej strony Rosjanie, którzy nie tak dawno zapowiadali w pojednawczym tonie, że wbrew wcześniejszym groźbom nie rozmieszczą wycelowanych w Polskę rakiet Iskander w Kaliningradzie, mówią teraz, iż „mogą nie rozmieścić iskanderów”, jeśli Amerykanie będą nadal otwarci na rozmowy w sprawie tarczy. Coraz bardziej sceptycznie wypowiadają się też o możliwości wywierania nacisku na Iran w zamian za wycofanie się Amerykanów z planów budowy tarczy w Polsce. Czyżby przycisk „reset” zaczął się zacinać?

[i][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/04/07/kim-dzong-il-i-kreml-zmusza-usa-do-budowy-tarczy/]Skomentuj[/link][/i]