Wstępne szacunki wynikające z exit polls wskazują, że więcej niż połowa głosujących skreśliła krzyżyk przy kratce „tak”.

Azerowie decydowali nie tylko w sprawie wyborów szefa państwa, ale i 28 innych poprawek. Jedna z nich zakłada przedłużenie kadencji prezydenta i parlamentu w razie trwania działań wojennych, tymczasem w sprawie Górskiego Karabachu nigdy nie podpisano układu pokojowego. Opozycja uważa, że przyjęcie zmian prowadzić będzie m.in. do ograniczenia wolności mediów – chodzi o zakaz filmowania, fotografowania i nagrywania osób bez uzyskania ich zgody.

Z inicjatywą przeprowadzenia referendum wystąpiła partia Nowy Azerbejdżan (Yeni Azerbaycan), na której czele stoi Alijew. Członkowie Nowego Azerbejdżanu przekonują, że to dzięki prezydentowi kraj odnosi sukcesy. – Udało się doprowadzić do politycznej i gospodarczej stabilizacji Azerbejdżanu. A nasi oponenci przywykli do permanentnego kryzysu, do permanentnego zamieszania, do ciągłej wojny różnych ugrupowań. Ale Azerbejdżan wybrał inną drogę – przekonywał szef prezydenckiej administracji Ramiz Mehtiew w wywiadzie dla „Izwiestii”.

Opozycyjna Muzułmańska Partia Demokratyczna (Musawat) twierdzi, że podczas głosowania doszło do naruszeń prawa wyborczego. Grupy wyborców były podobno wożone autobusami z jednej komisji do drugiej i głosowały wielokrotnie. Międzynarodowi obserwatorzy dowodzą natomiast, że referendum przebiegało prawidłowo – tyle że nie reprezentują oni ani OBWE, ani innej uznanej organizacji międzynarodowej.

Alijew został prezydentem w 2003 r., gdy jego ojciec Hejdar zrezygnował z kandydowania na jego korzyść. Od tego czasu umacniał swoją władzę. Pół roku temu uzyskał w wyborach aż 89 proc. głosów. Opozycja twierdzi, że wybory nie przebiegały uczciwie. Podobnie uważa Zachód.