Jednak dopiero niedawno kontrowersje etyczne związane z tym procederem stały się przedmiotem publicznej debaty.
Wszystko za sprawą Manji, trzymiesięcznej córeczki dwojga zamożnych Japończyków, którzy rozwiedli się przed jej przyjściem na świat. Historię dziewczynki opisał niemiecki tygodnik „Spiegel”.
Jesienią ubiegłego roku Ikufumi Yamada, japoński lekarz, przyjechał wraz z żoną do Kaival Hospital w Andandzie. Ta klinika – podobnie jak 100 innych – rekrutuje zastępcze matki wśród indyjskich kobiet (tych o niezbyt ciemnej karnacji), dla których noszenie cudzych dzieci jest okazją do wyrwania się z nędzy. Państwo Yamada skorzystali z usług dwóch Hindusek: jedna użyczyła jajeczka, a druga zobowiązała się do noszenia ciąży i urodzenia dziecka.
Po rozwodzie i narodzinach Manji rodziców okazało się, że dziewczynką nie ma się kto zaopiekować. Dziecku wyznaczono więc opiekunkę – biologiczną babcię, matkę doktora Yamady. Ale nawyki higieniczne starszej Japonki, choć poprawne w innej strefie klimatycznej, w Indiach doprowadziły do ciężkiej choroby dziecka. Manji wyznaczono więc piątą z kolei matkę, którą została jedna z pielęgniarek. Gdy ta nie mogła się już zajmować dziewczynką, opiekę powierzono kolejnej kobiecie – jednej z indyjskich rodzicielek zastępczych.
I choć Yamada walczy o powierzenie opieki nad córeczką swojej matce, dotychczas nie udało mu się przekonać indyjskich władz do takiego rozwiązania. Dziecko ma bowiem nieokreślony status narodowościowy i nie może legalnie opuścić Indii. A Yamada nie jest skłonny przeprowadzić się nad Ganges.
– Sama idea rodzicielstwa zastępczego jest słuszna. Należy jednak tak skonstruować prawo, żeby zawierany przy tej okazji kontrakt był nieodwołalny – mówi Jacek Hołówka, etyk z UW. – Matka, która się z niego wycofuje, powinna odpowiadać za porzucenie dziecka – przekonuje.Cała sprawa oburza dr Hannę Wujkowską, bioetyka i działaczkę społeczną. – To sprowadzanie ludzi do roli produktów, a macierzyństwa do usługi – komentuje.