Nawet maoiści, którzy ponad dziesięć lat krwawo walczyli z monarchią, nie śmieli ruszyć 94-letniej dziś kochanki dziadka Gyanendry z miejsca, w którym spędziła parę dziesięcioleci. Najstarszych Nepalczyków, pamiętających jeszcze czasy króla Tribhuwana, który ogłosił Nepal monarchią konstytucyjną i rządził nią od roku 1911 aż do śmierci w roku 1955, zaskoczyła wiadomość, że Sarala Gorkhali nie tylko wciąż żyje, ale nadal mieszka w pałacu.

Staruszka, najmłodsza spośród licznych kochanek Tribhuwany, zostanie tam do czasu, aż nowy rząd zdecyduje o jej losie. Okazało się bowiem, że była królewska nałożnica ani nie dorobiła się na dworze majątku, ani nie ma krewnych, którzy mogliby ją przygarnąć na resztę jej dni. Towarzystwa w opustoszałym pałacu dotrzymuje jej na razie 80-letnia Ratna, macocha Gyanendry, która też nie ma się gdzie podziać. Były monarcha, który przeniósł się do dawnej letniej rezydencji królów Nepalu na obrzeżach Katmandu, widać nie miał ochoty zabierać ze sobą dwóch starych kobiet.

Po śmierci króla Tribhuwana Sarala Gorkhali prawie nie opuszczała pałacu. Jeśli wychodziła, to tylko po to, by odwiedzić jedną z hinduistycznych świątyń. Ponieważ udawała się tam bez rozgłosu i bez eskorty gwardii królewskiej, nikt nie zwracał uwagi na kruchą staruszkę. Teraz pałac, w którym - z przyczyn humanitarnych - pozwolono jej pozostać, ma być przekształcony w muzeum. Nie wiadomo, co nowe władze zamierzają w nim wystawić. Chyba nie pamiątki po monarchii, którą obaliły, by 28 maja proklamować republikę.

Sarala Gorkhali, nazywana przez mieszkańców pałacu „królową babcią”, chcąc nie chcąc była świadkiem wielu historycznych wydarzeń z udziałem kolejnych władców z dynastii Szah (Gurkhowie). Przeżyła autokratyczne rządy następcy Tribhuwany - Mahendry (1955-1972), który doprowadził do upadku rządu i zdelegalizował partie polityczne, by przejąć pełnię władzy.

Znała lubianego przez poddanych króla Birendrę, który pod presją krwawych demonstracji wprowadził system demokracji wielopartyjnej. Ale w 1996 roku maoistowska Komunistyczna Partia Nepalu opuściła parlament i wtedy zaczęły się kłopoty. Zbrojna rebelia maoistów pochłonęła 13 tysięcy ofiar.

Gdyby „królowa babcia” - relikt dynastii, która zjednoczyła Nepal i rządziła nim przez ostatnich 239 lat - zdecydowała się kiedyś upublicznić swoje wspomnienia, rzuciłyby one zapewne nowe światło na najtragiczniejsze wydarzenie w historii pałacu.

1 czerwca 2001 roku syn króla Birendry, następca tronu książę Dipendra, zastrzelił ojca, matkę, siostrę, brata i pięcioro innych krewnych, a sam popełnił samobójstwo. Mówiono, że do desperackich czynów pchnął go brak zgody rodziców na małżeństwo z ukochaną kobietą.

Nowym królem został 53-letni wówczas Gyanendra, młodszy brat Birendry, najmniej lubiany członek rodziny królewskiej. Nie ma dowodów, że miał cokolwiek wspólnego z masakrą w pałacu, ale przez lata krążyły pogłoski, że to on za nią stał. W 2005 roku pozbawił rząd władzy pod pretekstem skuteczniejszego zwalczania partyzantki. Ale ta wciąż rosła w siłę, a w 2006 roku masowe protesty zmusiły króla do przywrócenia demokracji i rozpoczęcia rozmów z maoistami.

Choć oddał koronę z pawimi piórami, jego pałace przeszły na własność państwa i nie będzie już dostawał 3,1 mln dolarów rocznie na utrzymanie, zwykły obywatel Gyanendra i tak jest niewiarygodnie bogaty. Niemało odziedziczył po zamordowanych członkach rodziny, a po wstąpieniu na tron dał się poznać jako rzutki biznesmen. Zarobił krocie na turystyce, herbacie i tytoniu. Jego majątek szacowany jest na 200 milionów dolarów.