Hindusi pękali z dumy. „Brown wybrał Indie, by ujawnić założenia swojej polityki zagranicznej” – napisał dziennik „Times of India”. Media podawały, że dzięki Indiom Brown chce wyjść z cienia swojego poprzednika Tony’ego Blaira.

– Przyjechałem tu, by wzmocnić relacje między najstarszymi i największymi demokracjami świata – powiedział Brown Hindusom. Oba kraje nazwał „równymi partnerami”. Co chwilę dawał do zrozumienia, że traktuje Indie jak mocarstwo.

– Trzeba zreformować instytucje międzynarodowe, by uwzględnić w nich Indie – powiedział. Wymienił Radę Bezpieczeństwa ONZ, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy oraz klub najbogatszych państw świata G8.

BBC natychmiast zapytała internautów, czy należy Indiom otworzyć drogę do stałego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa, w której zasiada tylko pięć krajów: USA, Rosja, Chiny, Wielka Brytania i Francja. „Jeżeli taki status mają Chiny i Rosja, to dlaczego nie Indie?” – pisali jedni. Przeciwnicy twierdzą jednak, że Indie są zbyt biedne, bo 70 procent mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa.

Gordon Brown obiecał Indiom ponad półtora miliarda dolarów pomocy. Część pieniędzy ma pójść na edukację – na zatrudnienie 300 tysięcy nauczycieli i rozpoczęcie nauki przez 4 miliony dzieci.