Rzeczpospolita: Czy po spotkaniu w Hanoi warto się spodziewać przełomu sytuacji w na półwyspie?

Kim Jen Un: W tym roku jakichś radykalnych zmian raczej nie będzie, ponieważ to nie jest ostatnie spotkanie Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem. Będzie spotkanie w przyszłym roku i myślę, że wtedy warto oczekiwać większych rezultatów. W tym roku możemy się spodziewać pewnego wzrostu wzajemnego zaufania i ostrożnego ocieplenia relacji.

Jakie oczekiwania od tego spotkania ma Rosja?

W razie wojny ponad milion północnokoreańskich uchodźców ruszy do Rosji. Na rosyjskim Dalekim Wschodzie (36 proc. terytoriom Rosji – red. ) mieszka jedynie 6 mln ludzi. Wyobraża pan sobie, jakie Rosja będzie miała wtedy problemy? Moskwa jest zainteresowana rozładowaniem napięcia na półwyspie.

Co się musiało wydarzyć by Pjongjang zaczął rozmawiać z Waszyngtonem? Mówi się o bolesnych sankcjach i potężnym kryzysie gospodarczym, który panuje w Korei Północnej.

To w żaden sposób nie jest sytuacja podbramkowa. Jeżeli pojedziemy do Pjongjang to zobaczymy mniej więcej taką samą sytuacje co i dwa lata temu. W sklepach i na targach wszystko jest, restauracje i stołówki są wypełnione ludźmi. Są centra rozrywkowe, działa part wodny i arena lodowa. Wszędzie pełno ludzi, toczy się normalne życie. Nie można powiedzieć, że sankcje nie miały znaczenia. Owszem, spowodowały pewne problemy, ale północnokoreański reżim przyzwyczaił się do istnienia w warunkach najostrzejszych sankcji. Tu chodzi o coś innego. Amerykanie nie zaczęliby żadnych rozmów z Północną Koreą gdyby nie fakt, że tamtejsza broń nuklearna może już sięgnąć terytorium USA.

Czyli sugeruje pan, że to dyplomatyczne zwycięstwo reżimu północnokoreańskiego?

Powiedzmy, że to sukces zarówno amerykański tak i północnokoreański. Ogromne znaczenie na ten proces miała osobista inicjatywa Kim Dzong Una. Zrobił bardzo mądry krok. Najpierw ocieplił relacje z Południową Koreą, a poprzez Seul nawiązał kontakt z Waszyngtonem.

Czy może pan sobie wyobrazić zjednoczenie Korei?

Może za 30-40 lat. Wszystko jest możliwe, ale nie teraz. Kultura tych państw wywodzi się ze wspólnej podstawy, opartej na zasadach konfucjanizmu. Mimo to, przez siedemdziesiąt lat kultura ta się podzieliła. W 2000 roku ówczesny prezydent Korei Południowej i przyszły laureat Nagrody Nobla Kim Dae-jung spotykał się z ojcem obecnego północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Ilem. W trakcie rozmowy 15 proc. z tego co mówił  Kim Dae-jung przywódca Korei Północnej nie rozumiał. Podział kultury odbił się nawet na języku. Na razie można mówić o jakichś perspektywach konfederacji. Różne systemy, różne rządy, różne układy państwowe, ale jakieś np. wspólne elementy polityki zagranicznej.

Czyli zbyt wcześnie mówić o otwarciu granicy?

Na razie to jest niemożliwe. Przede wszystkim z powodu Korei Południowej. W Seulu wiedzą, że spowoduje to masowy napływ mieszkańców z Północy, gdzie obecnie mieszka 25 mln ludzi. Nawet wschodnie Niemcy do dzisiaj nie potrafili zintegrować się z pozostałą częścią kraju. W przypadku Korei sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Na razie o zjednoczeniu nikt nie ma mowy. Najpierw musi pojawić się wzajemne zaufanie w relacjach, następnie zostanie nawiązana jakaś współpraca, a dopiero po tym te stosunki będzie można nazwać przyjaznymi. Zanim jednak do tego dojdzie, minie prawdopodobnie kilkadziesiąt lat.