Cała Europa zmaga się z tzw. kryzysem kosztów życia, czyli najwyższą od dekad inflacją, napędzaną w szczególności przez ceny energii i żywności. Rządy starają się ten kryzys łagodzić, choćby po to, aby nie stracić poparcia społeczeństwa dla sankcji wobec Rosji. W ostatniej edycji swojego flagowego raportu ("World Economic Outlook") Międzynarodowy Fundusz Walutowy podkreślał, że wszelkie programy wsparcia powinny spełniać kilka warunków, aby nie powodowały niebezpiecznych skutków ubocznych.
MFW zaleca przede wszystkim, aby polityka fiskalna nie odwracała skutków zacieśniania polityki pieniężnej, które jest dziś niezbędne. To oznacza, że rządy nie powinny w pełni kompensować gospodarstwom domowym spadku siły nabywczej, wynikającego z inflacji i wyższych stóp procentowych. Ponadto, waszyngtońska instytucja zwraca uwagę na to, że kryzys energetyczny będzie długotrwały, a na dłuższą metę jego rozwiązanie będzie wymagało zwiększenia podaży „czystej” energii i ograniczenia popytu. Muszą więc zostać zachowane bodźce cenowe (wzrost cen), które będą takie zmiany wymuszały. Patrząc z tej perspektywy, programy wsparcia muszą też być możliwe do utrzymania na dłuższą metę, czyli nie mogą być zbyt drogie. A to oznacza, że pomoc powinna być precyzyjnie wycelowana, aby obejmowała tylko te podmioty, które jej potrzebują.
Jakie skutki uboczne mogą mieć programy antykryzysowe, które tych reguł nie przestrzegają? Jednym z nich jest utrwalenie inflacji. Inflacja sama w sobie prowadzi do spadku siły nabywczej gospodarstw domowych, szczególnie wtedy, gdy drożeją towary i usługi, których spożycie trudno mocno ograniczyć. Dotyczy to także energii elektrycznej i gazu. Jeśli polityka rządu sprawia, że gospodarstwa domowe nie doświadczają spadku realnych dochodów, to podtrzymuje popyt, a tym samym inflację. Czy taki efekt będzie miała polska tzw. tarcza solidarnościowa, w ramach której rząd zaplanował m.in. zamrożenie w 2023 r. cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych do pewnego poziomu zużycia (od 2 do 3 MWh, w zależności od typu gospodarstwa)? Zapytaliśmy o to uczestników naszego panelu ekonomistów. Wyniki tej sondy omówiliśmy w poniższym artykule. Dalej prezentujemy oceny i komentarze wszystkich jej uczestników.
Czytaj więcej
Zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych na dłuższą metę może utrwalać inflację – uważa największa grupa ekonomistów z panelu. Ale alternatywne rozwiązania też nie są bez wad.
Teza 1: Zamrożenie cen energii elektrycznej w 2023 r. w proponowanej przez rząd formie w dłuższym terminie będzie (ceteris paribus) proinflacyjne.
Liczba respondentów: 32
Opinie ekspertów (32)
To zależy od metody finansowania tej polityki – jeśli finansowanie będzie pochodzić z wyższych podatków, to impuls inflacyjny w średnim okresie nie musi być problemem (wpływ netto na inflację zależy w tym przypadku od tego, kto będzie te podatki płacił, i czy płacący podatki mają średnio wyższą czy niższą skłonność do wydawania środków niż ci ,którzy zaoszczędzą na cenach energii). Jeśli jednak dobrze rozumiem, to część będzie finansowana poprzez emisję długu, a więc będzie stanowiła ekspansję fiskalną i w średnim okresie będzie proinflacyjna. Rządowe rozwiązania oznaczają, że przeciętne gospodarstwo domowe zaoszczędzi 1600zł, czyli koszt całej operacji to 20-30mld złotych. To sporo. Można by liczyć, że niższa inflacja w krótkim terminie pomoże, jeśli chodzi o oczekiwania inflacyjne, ale przy inflacji w okolicach 17 proc. wydaję się to mało istotny czynnik.
Zamrożenie cen energii przy rosnących kosztach surowców energetycznych jest równoważne rządowym subsydiom dla producentów energii. Subsydia te muszą być sfinansowane jakąś kombinacją podatków dziś, podatków jutro (długiem) lub inflacją w innych kategoriach (która jest pośrednim sposobem opodatkowania obywateli). Ponadto, gdy ceny zostaną w przyszłości odmrożone, mierzona inflacja skokowo wzrośnie.
Ta propozycja może mieć sens jeśli progi zużycia będą dobrane tak, aby zachęcić do mniejszego zużycia energii niż dotychczas. Np. niższa cena będzie obowiązywać do pułapu ustalonego poniżej obecnego przeciętnego zużycia, zaś powyżej tego progu ustalona cena będzie przewyższać cenę implikowaną kosztami surowców.
Nie ma ucieczki od nieprzyjemnej arytmetyki, która mówi, że od lutego tego roku paliw kopalnych na rynku jest fizycznie mniej. Musimy więc zużywać ich mniej niż do tej pory - a więc mniej wytwarzać i konsumować energii oraz innych produktów. Wysoka cena energii jest jedynie sygnałem mówiącym o jej relatywnie niskiej dostępności.
W obliczu realnych ograniczeń produkcji, polityka fiskalna i monetarna są w dużym stopniu bezradne. Polityka subsydiów wpływa jedynie na to jak ciasto jest dzielone między ludzi, a nie może sprawić, że ciasta będzie więcej.
Rekompensaty te jakoś trzeba sfinansować, najpewniej przy użyciu podatków (konsumpcyjnych?), a zatem podwyżki te - jeśli nie pojawią się bezpośrednio w cenach energii - to pojawią się w cenach innych dóbr. Natomiast nieuwzględnienie faktycznych kosztów energii w koszyku konsumpcyjnym powoduje, że realne dochody objętych wsparciem gospodarstw domowych pozwolą na konsumpcję wyższą niż w przypadku braku wsparcia. Do tego nie skłania ona do oszczędności energii.
Przyjęte rozwiązanie (w porównaniu do oczekiwanej podwyżki taryfy) w krótkim okresie obniży inflację, jednak w małym stopniu, gdyż udział wydatków na prąd to tylko 3 proc. przeciętnego koszyka konsumpcji. Również zaproponowany mechanizm zachęt do oszczędzania energii będzie mało skuteczny, gdyż nie bierze pod uwagę liczby osób w gospodarstwie domowym (za wyjątkiem Karty Dużej Rodziny). Będzie ono równocześnie proinflacyjne na dwa sposoby: za sprawą podtrzymania budżetów wszystkich gospodarstw domowych (i wpływu na popyt konsumpcyjny) oraz - pośrednio - za sprawą ograniczenia dostępności prądu dla innych podmiotów, w tym samorządów i przedsiębiorstw. Znowu, jak przy poprzednich politykach osłonowych, szerokie podejście niepotrzebnie chroni również dochody i konsumpcję bogatych gospodarstw domowych.
Zamrożenie cen to temat pilnie potrzebny, aby uniknąć ujemnego efektu regulacji europejskich, w którym koszty produkcji nie mają żadnego wpływu na poziom cen, a jedynie wycinek popytu (krótkoterminowego) względem wycinka podaży. Jednocześnie ważne jest, aby nie osłabić zachowań energooszczędnych wśród konsumentów indywidualnych oraz podmiotów gospodarczych.
Nie, jeśli ceny energii ustabilizują się.
W gospodarce nie ma cudów tylko są twarde ograniczenia budżetowe. Jeżeli komuś daje się zniżkę, to ktoś inny musi za to zapłacić. Jeżeli wspiera się gospodarstwa domowe, to koszt takiej polityki zostanie przerzucony na firmy, które będą musiały zapłacić więcej. Oczywiście nie pozostanie to bez odpowiedzi firm, które z kolei podniosą ceny swoich produktów, co przełoży się na kolejny impuls inflacyjny na poziomie całej gospodarki. W rezultacie tak czy inaczej zapłacą za to konsumenci. W związku z tym bardziej wskazane byłoby zamrożenie cen nie dla gospodarstw domowych, ale dla przedsiębiorstw.
Proinflacyjnie? To jest chyba trochę bardziej złożone. Z pewnością w dłuższym okresie zwiększy to niepewność inflacyjną i zmniejszy czytelność (to się chyba teraz nazywa 'transparentność') polskiego rynku energii, a to nie będzie sprzyjać wzrostowi gospodarczemu. Poza tym, efektywne zamrożenie cen energii jest trudne do zorganizowania, podatne na błędy i manipulacje. Najbardziej obawiam się odpływu kapitału z rynku energii, co spowoduje wprawdzie pewne zahamowanie inflacji, ale bardzo źle wpłynie na sferę realną gospodarki.
Raczej nie. Jeśli jednak w przyszłości rząd gwałtownie wycofa się z tego rodzaju rozwiązania, to dojdzie do skokowego wzrostu cen i inflacji.
Dokładnie połowa ankietowanych przez nas ekonomistów uważa, że zamrożenie cen energii będzie - na dłuższą metę - dokładało się do inflacji. Ale alternatywne rozwiązanie, czyli dopuszczenie przez URE takich podwyżek cen energii elektrycznej, o jakie wnioskują jej dostawcy, i zaoferowanie gospodarstwom domowym (wszystkim lub najbardziej potrzebującym) dopłat do prądu, cieszy się umiarkowanym poparciem ekonomistów. Opowiedziało się za nim więcej uczestników naszej sondy, niż przeciwko niemu, ale nie większość.
Teza 2: Lepszą alternatywą dla zamrożenia cen energii byłoby dopuszczenie przez URE podwyżek taryf i zaoferowanie gospodarstwom domowym dodatków kompensujących wzrost rachunków za prąd.
Liczba respondentów: 31
Opinie ekspertów (31)
Energii tej zimy jest po prostu mniej i jakiekolwiek rozwiązanie musi się z tym liczyć. Jeśli nie ograniczymy popytu to ktoś w końcu energii nie dostanie (będzie racjonowana). Bodźcem do ograniczania zużycia jest wysoka cena krańcowa: „ile zaoszczędzę, biorąc krótki prysznic zamiast kąpieli” – jeśli dużo, to ograniczam zużycie. Jeśli dobrze rozumiem plany rządu, ta cena krańcowa dla części gospodarstw domowych będzie wysoka tej zimy. Nie jest to jednak duża część, ponieważ ograniczenie cen energii obowiązuje do poziomu, który jest w okolicach średniego zużycia. Tak więc cena krańcowa dla niektórych gospodarstw domowych, które zużywają powyżej średniej, powinna być determinowana „jak zwykle” – pytanie czy to wystarczy, aby sprowadzić popyt do poziomu podaży; to znaczy, czy takich gospodarstw będzie wystarczająco wiele. To trudno przewidzieć bez większej ilości danych i wyliczeń, nie wiem czy rząd takie wyliczenia przeprowadził (mam nadzieję że tak).
Z perspektywy ekonomii rzeczywiście dopłaty kompensujące byłyby lepsze, ponieważ mocniej ograniczałyby zużycie i nie dotowałyby bezpośrednio firm energetycznych (byłyby pewnie bardziej sprawiedliwe społecznie), ale realia polityczne są tutaj nieubłagane: problemem dla ludzi są wysokie ceny i politycy chcą działać bezpośrednio na ten „problem”, to jest obniżyć ceny (tego też wymagają od nich wyborcy, którzy nie chcą wydawać „tak dużo” na energię, nawet jeśli otrzymywaliby transfery). Tak dzieje się w wielu europejskich krajach. Polityka rządu, o ile utrzymałaby w miarę wysoką cenę krańcową dla znacznej, zamożnej części odbiorców (a pewnie tak się nie stanie), byłaby niezła, na przykład w porównaniu do polityki rządu w Wielkiej Brytanii, która w znacznej mierze wyłącza mechanizm cenowy, zaniżając cenę jednostkową niezależnie od zużycia.
Zgadzam się niechętnie, bo zdaje sobie sprawę, jak trudne jest to do zorganizowania. Czy nie lepsze byłoby rozwiązanie zapożyczone z Wielkiej Brytanii, gdzie istnieje system zwrotu dużej części kosztów ocieplania domów? Byłoby to prostsze organizacyjnie, załatwiłoby sprawę na wiele lat, doprowadziłoby do zmniejszenia zużycia energii przez gospodarstwa domowe i trochę ożywiłoby gospodarkę.
Jeżeli już mielibyśmy wspierać gospodarstwa domowe, to zdecydowanie lepiej jest oferować im dopłaty do rachunków za prąd, co jest praktykowane w innych krajach.
Dodałbym, że takimi transferami można również promować oszczędzanie energii - gdyby premia za ograniczenie konsumpcji została powiązana z liczbą osób w gospodarstwie domowym, a może i również z jego dochodami.
Żadne z tych rozwiązań nie jest idealne, ale dodatki kompensujące mają bardzo poważną wadę, związaną ze sposobem ich wypłacania. Ze względu na sposób ponoszenia kosztów za energię, jednorazowy dodatek trudno uznać za rozwiązanie problemu - w warunkach rosnących ogólnych kosztów utrzymania trudno oczekiwać, że przekazane środki zostaną odłożone, aby w kolejnych okresach możliwe było finansowanie z nich części rachunków.
Takie rozwiązanie oznaczałoby de facto transfer od rządu do dystrybutorów energii.
Tak, ważne jest, aby gospodarstwa domowe zdawały sobie sprawę z wysokości cen energii. To pozwoli im dostosować się, czyli np. wdrożyć oszczędności.
Warto stosować instrumenty, które w jak najmniejszym stopniu zaburzają sygnały cenowe. W tym przypadku chodzi o instrument, który z jednej strony łagodzi skutki wzrostu cen i spadku dochodów realnych gospodarstw domowych, a z drugiej strony nie zmienia ceny krańcowej energii. Tym samym skłania do oszczędnego korzystania z energii. Dodatkowo możliwe jest uzależnienie wysokości dodatku od wysokości dochodu lub/i dotychczasowego zużycia energii. Ważne jest jednak, aby zważywszy na ograniczoną konkurencję na rynku dostawców energii, URE kontrolował działania tych podmiotów.
Najlepsze byłyby ryczałtowe i bezwarunkowe transfery. Nie zagłuszamy w ten sposób sygnału cenowego i pozostawiamy w miejscu bodźce do ograniczenia zużycia energii. Takie bodźce są potrzebne, ponieważ przy ograniczonej podaży, gdy ja obniżam moje zużycie energii, to sprawiam, że jest ona tańsza dla innych, którzy mogą potrzebować jej bardziej.
Takie rozwiązanie rodzi skutki biurokratyczne, powołania jakiejś struktury niezbędnej do obsługi i monitoringu warunków uzyskania pomocy. Nie ma powodów sądzić, że wydolność struktury biurokratycznej będzie wyższa niż mechanizmu ograniczenia cen. Wobec czego to rozwiązanie wydaje się mniej efektywne.
Ale to jest rozwiązanie "lepsze o iotę", a nie dużo lepsze.