TEP rusza z cyklem debat na istotne dla gospodarki tematy. Moment startu, przed wyborami parlamentarnymi, nie jest przypadkowy?
TEP jest organizacją apolityczną, aktywną niezależnie od kalendarza politycznego. Do najważniejszych zadań Towarzystwa należy edukacja publiczna w dziedzinie ekonomii w różnych jej formach, w tym przez organizowanie debat. Niemniej przed wyborami są szczególnie duże szanse, że debaty te zostaną zauważone, tym bardziej że problemy, które podnosimy, mają swoją wagę.
Jakie najważniejsze wyzwania zdiagnozowaliście?
Debaty będą toczyły się wokół kwestii wiążących się z najistotniejszym tematem w ekonomii, czyli wzrostem gospodarczym. To zagadnienie najważniejsze także z perspektywy zwykłych ludzi, ponieważ wzrost gospodarczy jest jedynym, potencjalnie niewyczerpywalnym źródłem poprawy ich warunków życia. Dotyczy to w szczególności ludzi biednych, bo ich jakość życia jest dużo silniej uzależniona niż jakość życia bogatych od tego, czy kraj jest biedny czy zamożny.
Wzrost gospodarczy jest też bardzo ważny dla mobilności społecznej, choć o tym rzadziej się mówi. Jego głównym źródłem jest tzw. kreatywna destrukcja. Wiąże się ona z powstawaniem nowych firm, z nowymi pomysłami, pozwalającymi wytwarzać produkty tańsze lub o wyższej jakości, dzięki którym odbierają one rynek zasiedziałym przedsiębiorstwom, niechętnym do wprowadzania zmian. Ta kreatywna destrukcja sprawia, że ludzie bogaci nie mogą mieć pewności, że pozostaną bogaci, a ludzie biedni nie są skazani na trwałą biedę.
Coś jest nie tak z naszym dotychczasowym modelem wzrostu?
Polska odniosła niebywały sukces gospodarczy po 1989 r. Okres transformacji był swojego rodzaju powtórzeniem cudu gospodarczego, który wydarzył się w Niemczech od lat 50. do lat 80. Przez 30 lat nadrobiliśmy zapóźnienia rozwojowe w porównaniu z krajami Zachodu, narosłe w okresie PRL.
Jakie zapóźnienia? Infrastrukturalne, strukturalne, dochodowe?
Mówiąc o luce rozwojowej, mam na myśli różnicę w dochodzie na mieszkańca, która w czasach socjalizmu bardzo się pogłębiła. Na początku transformacji wynosił on mniej niż 30 proc. dochodu na mieszkańca w Niemczech, a teraz około 65 proc. Wciąż więc mamy sporo do nadrobienia, ale luka ta nigdy nie była tak mała. Poza tym, gdybyśmy utrzymali tempo wzrostu gospodarczego, jakie mieliśmy od początku transformacji, to mniej więcej za kolejne 30 lat dołączylibyśmy do grona krajów najbogatszych. Niemniej, przeszły szybki wzrost nie jest gwarantem przyszłego szybkiego wzrostu. A nad perspektywami rozwojowymi polskiej gospodarki zawisły ciemne chmury.
Dlaczego?
Spójrzmy, jakie są źródła wzrostu gospodarczego na najogólniejszym poziomie. Po pierwsze to praca, po drugie inwestycje, po trzecie – wzrost produktywności. Co dzieje się w Polsce? Na skutek starzenia się ludności nakłady pracy będę się kurczyć w bardzo szybkim tempie, do 2050 r. zmniejszą się mniej więcej o jedną czwartą. Oczywiście niedostatek rąk do pracy może być zastąpiony przez maszyny, tyle tylko że w ostatnim czasie w Polsce mało się inwestuje. Pod względem udziału inwestycji w PKB ciągniemy się w ogonie Europy. Tymczasem są one także bardzo potrzebne do dalszego wzrostu produktywności, ze względu na etap rozwoju, na którym jesteśmy. Nasz rozwój przez ostatnich 30 lat był napędzany przez szczególne mechanizmy wzrostu, takie jak usuwanie marnotrawstwa, masowego w socjalizmie, czy budowa od podstaw handlu, sektora finansowego i wielu innych sektorów, blokowanych wcześniej z powodów ideologicznych. Te mechanizmy już się wyczerpały, na pewno nie będą działać z podobną siłą, jak w przeszłości. Potrzebne są więc nowe recepty, żebyśmy mogli utrzymać szybki wzrost.
Przejdźmy do recept, jak podtrzymać szybki wzrost.
Zacznijmy od nakładów pracy w warunkach starzenia się ludności. Nie ma skuteczniejszego sprawdzonego sposobu na co najmniej złagodzenie skutków tego negatywnego trendu niż podnoszenie wieku emerytalnego. Polska przed tym wyzwaniem niechybnie stanie, choć może jeszcze jakiś czas udawać, że problemu nie ma. Nie da się mieć jednocześnie umiarkowanych podatków, przyzwoitych emerytur i niskiego wieku emerytalnego.
W kampanii wyborczej nikt nie zaproponuje podniesienia wieku emerytalnego.
Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by mówić o tym w pozbawionej emocji i kalkulacji politycznych debacie ekspertów. Jeśli będziemy utrzymywać stan obecny, czyli niski wiek emerytalny, to konsekwencją tego będą głodowe świadczenia, rosnące podatki i coraz mniejsze nakłady publiczne na inne cele niż emerytury. W ciągu następnych 30 lat relacja liczby emerytów do liczby pracujących ma się podwoić, a to oznacza, że albo przeciętna emerytura w stosunku do przeciętnego wynagrodzenia musi spaść o połowę, albo „składki” emerytalne wzrosną dwukrotnie, albo budżet będzie coraz więcej dokładał do emerytur kosztem innych zadań publicznych.
Jak podnieść stopę inwestycji?
Tu warto zadać pytanie, dlaczego ona spadła w Polsce? Skoro w tym czasie w innych krajach europejskich rosła, to przyczyny muszą być wewnętrzne, a nie zewnętrzne. Odpowiada za nią wszystko to, co osłabiło ochronę własności i zwiększyło niepewność, czyli odwrót od podziału władzy i problemy z praworządnością, dalszy spadek efektywności sądownictwa, objawiający się istotnym wydłużeniem przeciętnego czasu rozwiązywania sporów, zwłaszcza w sprawach gospodarczych, czy wreszcie znaczący wzrost korupcji. W rankingu krajów uporządkowanych od najmniejszej do największej korupcji, przygotowywanym przez Transparency International, spadliśmy z 29. na 45. miejsce.
Same firmy w kontekście niskiej skłonności do inwestycji wskazują też ogromną niepewność regulacyjną.
To bardzo ważny czynnik, choć należący do tej samej grupy. W 2016 r. padł rekord produkcji prawa w Polsce, później ta produkcja nieco wyhamowała, ale poniżej produkcji sprzed 2015 roku spadła tylko raz – w 2020 r., kiedy covid także posłów i urzędników zatrzymał w domach. Poza tym przesuwała się ona w kierunku obszarów, na które przedsiębiorcy są szczególnie wrażliwi, czyli w kierunku zmian w podatkach. Ostatnie lata to ciągłe, pospieszne i wielokrotnie poprawiane zmiany w regulacjach podatkowych. Ogólny problem z praworządnością uderzył szczególnie mocno w polskie małe firmy, ponieważ te duże i zagraniczne potrafią się przed nim zabezpieczać, opierając kontrakty nie na polskim prawie i rozstrzygając spory nie przed polskimi sądami. Skuteczną ochronę ich inwestycjom zapewnia nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Ta kotwica wyjaśnia, dlaczego napływ inwestycji zagranicznych nie zmniejszył się w ostatnich latach.
Czy zagrożeniem dla rozwoju jest wysoka inflacja i wzrost długu publicznego?
Stabilność makroekonomiczna też jest bardzo istotna, i tu także zbierają się czarne chmury. Dziś mamy inflację, jakiej nie obserwowaliśmy od ponad 20 lat, spada siła nabywcza dochodów ludności. Jeśli chodzi o finanse publiczne, to mamy dwa problemy. Po pierwsze, gdy państwo przestanie uzyskiwać nadzwyczajne dochody z tytułu podatku inflacyjnego, to eksploduje deficyt, już teraz bardzo wysoki. Po drugie, nie ma szans na automatyczne przywrócenie dyscypliny fiskalnej – przez reguły fiskalne, bo stały się one fasadą za sprawą tworzenia nieobjętych nimi funduszy pozabudżetowych. Za ich pośrednictwem państwo masowo pożycza i wydaje poza jakąkolwiek kontrolą parlamentu i społeczeństwa.
Na ten problem zwraca już uwagę nawet Najwyższa Izba Kontroli.
Nie jest przypadkiem, że po raz pierwszy w historii NIK negatywnie oceniła wykonanie budżetu za 2022 r., skoro deficyt, nad którym mają debatować posłowie, stanowi zaledwie 12 proc. faktycznego deficytu sektora rządowego.
Te problemy doprowadziły to spadku wiarygodności ekonomicznej Polski?
Można tu się odwołać się do indeksu wiarygodności ekonomicznej państwa, opracowanego przez zespół kierowany przez profesora Hausnera. Mam zaszczyt należeć do tego zespołu. Indeks pokazuje największy deficyt wiarygodności właśnie w obszarze finansów publicznych oraz stabilności pieniądza i systemu finansowego. To radykalna zmiana, zwłaszcza jeśli chodzi o stabilność pieniądza i systemu finansowego, bo jeszcze w latach 2012–2017 byliśmy liderem wiarygodności w tym obszarze w naszym regionie.
Rząd tłumaczy, że przyczyną wszystkich kłopotów w ostatnich latach jest pandemia, wybuch wojny, kryzys energetyczny itp., czyli bezprecedensowe szoki o skutkach również gospodarczych.
Silne wstrząsy to podstawa do skorzystania z tzw. klauzuli wyjścia, umożliwiających czasowe zawieszenie reguł fiskalnych. Ale nie można tych reguł po prostu omijać, co potwierdziła NIK w swoim raporcie. Jednocześnie trzeba zauważyć, że mimo tych wszystkich problemów, o których mówiłem, wzrost gospodarczy po 2015 roku pozostał dosyć szybki: luka w dochodzie na mieszkańca w stosunku do Niemiec czy Stanów Zjednoczonych zmniejszała się w tempie zgodnym z prognozami organizacji międzynarodowych z 2016 roku. Tyle tylko, że osiągnęliśmy to dzięki bardzo silnemu napływowi imigrantów zarobkowych, nieprzewidzianemu w tych prognozach. Podniósł on poziom PKB w Polsce o ok. 5 proc. To bardzo dużo. Mówiąc obrazowo – więcej niż połowę miesięcznych dochodów zawdzięczamy temu, że po 2016 r. napłynęło do nas aż tylu imigrantów. Złagodzili oni problemy rynku pracy, ale od wyzwań, o których rozmawialiśmy, nie uciekniemy.
„Gospodarka ma głos. 2023”, czyli debaty wyborcze Towarzystwa Ekonomistów Polskich, których partnerem jest „Rzeczpospolita”. Chcemy opisać stan gospodarki, wyzwania, które przed nią stoją, i sformułować rekomendacje dla partii politycznych. Do jesieni odbędzie się dziesięć dyskusji.