"Nieodzownym warunkiem rozwoju i innowacyjności jest pozwolenie na to, by placówki edukacyjne konkurowały między sobą o ucznia i nauczyciela. Zróżnicowanie oferty edukacyjnej i programu – z zachowaniem jednolitego systemu cyklicznego sprawdzania zdobytej wiedzy – to klucz do zatrzymania spadkowego trendu w jakości nauczania i zmotywowania uczniów, podobnie jak odbiurokratyzowanie szkół i deregulacja wynagrodzeń to oczywisty sposób na zmotywowanie kadry pedagogicznej" - głosi program wyborczy Konfederacji.
Politycy tej partii chcieliby wprowadzić pożądaną ich zdaniem konkurencję w szkolnictwie za pomocą tzw. bonu edukacyjnego. Chodzi o to, aby to rodzice decydowali, do jakiej placówki trafić mają pieniądze z tzw. subwencji oświatowej. Jak sugerują wyniki naszej sondy wśród uczestników panelu eksperckiego "Rzeczpospolitej", ekonomiści w większości podchodzą do tej propozycji sceptycznie.
Teza 1: Wprowadzenie bonu oświatowego jako metody finansowania systemu edukacji w Polsce poprawi jakość szkolnictwa.
Liczba respondentów: 35
Opinie ekspertów (35)
Badania empiryczne w krajach, które przeprowadziły takie reformy, pokazują, że w wielu przypadkach jakość kształcenia spada po wprowadzeniu bonów edukacyjnych. Średnie wyniki w nauce (mierzone standaryzowanymi testami) maleją, natomiast nierówności w dostępie do edukacji zwiększają się. Jeśli prywatne jednostki edukacyjne nie są ściśle kontrolowane i regulowane, to mają tendencję do szukania oszczędności na jakości kształcenia. Aby taka reformy zakończyła się sukcesem (jak np. w Holandii czy Danii), wprowadzenie bonów musi iść w parze z tworzeniem nowych instytucji o bardzo szerokich uprawnieniach, które mają na celu kontrolę jakości kształcenia. Prywatne instytucje edukacyjne muszą ponosić pełną odpowiedzialność za niską jakość kształcenia i złe wyniki uczniów na rynku pracy. Reforma ograniczająca się jedynie do wprowadzenie bonu oświatowego to przepis na wzrost nierówności i spadek poziomu kształcenia.
Szkoły, które zapełniają limity, otrzymają takie samo dofinansowanie (w przeliczaniu na ucznia) - bon nie pomoże więc poprawić jakości nauczania. Z kolei w obszarach wiejskich może przynieść odwrotny skutek.
Samo wprowadzenie bonu oświatowego w żadnym razie nie rozwiąże problemów polskiego systemu szkolnictwa. Tutaj konieczne są daleko idące reformy, a w szczególności kilkukrotne podniesienie płac nauczycieli tak aby zawód ten był uznawany za prestiżowy i przyciągał utalentowane jednostki, które mogłyby pomagać w rozwijaniu talentu innym.
Nie bardzo widzę możliwości efektywnego wprowadzenia takich bonów. Teoretycznie to jest dobry pomysł, bo daje rodzicom większe możliwości wyboru. W praktyce doprowadziłby jednak do dużego marnotrawstwa zasobów i zamieszania.
Szkoły nie działają w warunkach rynkowych i taka próba wymuszania konkurencji na siłę niesie za sobą duże ryzyka: segregacji, nierówności, dostępności. Bon edukacyjny nie dotyka prawdziwych problemów systemu edukacji.
Większe urynkowienie edukacji jest pożądane, choć efekt zależy od sposobu wprowadzenia bonu.
Jakość szkolnictwa zależy od wielu czynników, wśród których istnienie bądź nie bonu oświatowego nie jest czynnikiem najważniejszym.
Badania nie są do końca konkluzywne co do efektów wprowadzenia takiego bonu. Z jednej strony wydaje się to zwiększać motywację szkół i nauczycieli, ale z drugiej może prowadzić do koncentracji wydatków w najlepszych szkołach, co z kolei doprowadzi do jeszcze większego zróżnicowania ich poziomu. Pytanie również, czy w takim systemie mogłyby być finansowane szkoły niepubliczne.
Jakość szkolnictwa na pewno poprawi duży wzrost wynagrodzeń nauczycieli (również nauczycieli akademickich).
Drugim istotnym postulatem Konfederacji jest wprowadzenie liniowego podatku dochodowego od osób indywidualnych, czyli PIT-u. Stawka tego podatku miałaby wynosić 12 proc. Dodatkowo, jak proponują politycy Konfederacji, kwota wolna od PIT-u wynosiłaby 12-krotność minimalnego wynagrodzenia. W dzisiejszych warunkach sięgałaby więc 43,2 tys. zł, zamiast 30 tys. zł. Te zmiany to symbol całej serii propozycji, które miałyby uprościć polski system podatkowo-składkowy.
"Konfederacja proponuje największą w historii Polski rewolucję podatkową" - czytamy w programie ugrupowania. Celem tej rewolucji byłoby zdynamizowanie gospodarki. Ekonomiści przyznają, że uproszczenie systemu podatkowego jest pożądane, ale do liniowego PIT-u nie mają przekonania. Jednym z wad tego rozwiązania jest to, że byłoby ono kosztowne. Jak wyliczają ekonomiści z CenEA, realizacja postulatów podatkowo-składkowych Konfederacji zmniejszyłaby wpływy do budżetu o około 86 mld zł rocznie. Wprawdzie w jej programie jest też cięcie niektórych wydatków państwa, ale nie pozwoliłoby to zasypać wyrwy w budżecie.
Teza 2: Wprowadzenie liniowego podatku PIT na poziomie 12 proc. pozytywnie wpłynie na tempo rozwoju polskiej gospodarki.
Liczba respondentów: 35
Opinie ekspertów (35)
Jestem zwolennikiem podatku liniowego. Czy na poziomie 12 proc. to już jest dalsza kwestia, chociaż wydaje mi się, że ta stawka musiałaby być wyższa. Zgodnie z założeniami, podatki mają być źródłem finansowania dóbr publicznych, z których korzystają obywatele. Ponieważ wszyscy korzystają z dróg, chodników, oświetlenia ulicznego, szpitali itd., to moim zdaniem wszyscy powinni proporcjonalnie się na te dobra publiczne składać, płacąc na przykład 12, 15 czy 19 proc. podatku jako swego rodzaju składkę na dobra wspólne. Zupełnie nie rozumiem zatem na przykład idei ulgi podatkowej dla rodzin 4+, gdyż członkowie tych rodzin również korzystają z dóbr publicznych. Co więcej, uważam takie rozwiązania za niesprawiedliwe, dyskryminujące inne gospodarstwa domowe. Wprowadzenie podatku liniowego zmniejszyłoby również, moim zdaniem, skłonność do kombinowania i ukrywania dochodów, aby nie wejść w kolejne progi podatkowe.
Niestety, jednolita stawka podatku będzie prowadziła do rozwarstwienia społecznego, a w związku z tym wzrostu i rozwoju populizmu, co nigdy dobrze dla gospodarki się nie kończy.
Nie ma dowodów na poparcie tej tezy. Wręcz przeciwnie: obecnie kraje zamożne mają wyższe stawki podatkowe niż kraje rozwijające się. Zwolennicy niskich podatków często przekonują, że gdyby kraje bogate obniżyły swoje podatki, to byłyby jeszcze zamożniejsze. Również to rozumowanie jest niepoparte dowodami. Można natomiast znaleźć dużo dowodów (w postaci prac naukowych opartych o dane gospodarcze) dokumentujących pozytywny wpływ wydatków publicznych na rozwój - w szczególności wydatków na naukę i badania, infrastrukturę czy dostęp do wymiaru sprawiedliwości. Dużo większe znaczenie dla rozwoju państwa ma to, jak wpływy z podatków są wydawane, niż to jak wysokie są te podatki.
Obniżona stopa podatkowa miałaby pozytywny wpływ na wzrost. Jednak mogłaby zwiększyć też nierówności społeczne.
Zgadzam się trochę niechętnie. W aktualnej sytuacji, sprzyjającej odpływowi kapitału z kraju i osłabianiu waluty, poprawa atrakcyjności inwestowania nie zaszkodzi. Z drugiej strony, ma to oczywiste negatywne skutki społeczne. Bilans mi jednak wychodzi na plus.
Polski system podatkowy jest już za mało progresywny i w tym sensie ta zmiana idzie w złym kierunku. Przy obecnej sytuacji makroekonomicznej (chodzi o wysoką inflację - red.) trzeba podatki podnosić, a nie obniżać, szczególnie, że jest na co wydawać.
Jeśli będzie to zrobione w sposób nieodpowiedzialny, efektem może być finansowa katastrofa.
Na pewno uprościłoby to system podatkowy i zmniejszyło koszty poboru podatków. Miałoby jednak prawdopodobnie pewne negatywne skutki redystrybucyjne. Poza tym, ustalenie stawki PIT na 12 proc. wymagałoby wskazania, jakie byłyby konieczne dostosowania w zakresie struktury i wysokości innych podatków.
Literatura na temat kształtu systemu podatkowego raczej nie dostarcza wyraźnych konkluzji na temat tego, czy progresja lub jej brak wpływają na tempo wzrostu. Ważne są też inne elementy systemu podatkowego, np. co z kwotą wolną?
W programie Konfederacji, w ramach wspomnianej rewolucji podatkowej, znalazła się też propozycja tzw. dobrowolnego ZUS-u dla przedsiębiorców. "Chcemy, by w rękach polskich przedsiębiorców zostawało jak najwięcej zarobionych pieniędzy, dlatego wprowadzimy dla nich dobrowolny ZUS. To oni, a nie urzędnicy, najlepiej wiedzą jak spożytkować własne dochody" - głosi program tej partii.
O ocenę tej propozycji pytaliśmy uczestników panelu ekonomistów "Rzeczpospolitej" już w grudniu ub.r., gdy dyskusję na ten temat wywołał rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorstw Adam Abramowicz. Niemal 90 proc. ankietowanych wtedy ekonomistów uznała, że zwolnienie przedsiębiorców z obowiązku płacenia składek na ZUS to zły pomysł.
Teza 3: Prowadzący działalność gospodarczą powinni sami decydować, czy chcą płacić składki na ubezpieczenia społeczne (przede wszystkim składki emerytalne).
Liczba respondentów: 28
Opinie ekspertów (28)
Badania z ostatnich 30 lat w obszarze ekonomii behawioralnej dowodzą, że ludzie nie są wcale racjonalni. Jednym z tego objawów jest słabe planowanie w długim horyzoncie. Jeżeli będzie można nie płacić składek, to większość osób zwyczajnie tego nie zrobi, a potem pojawią się "pilne potrzeby" i wieczne odkładanie na później momentu, w którym człowiek zaczyna oszczędzać na emeryturę. A na końcu będziemy mieli rzeszę byłych przedsiębiorców bez prawa do emerytury, na których państwo i tak będzie musiało w pewnym zakresie łożyć, żeby nie umarli z głodu.
Diabeł tkwi w szczegółach. Jeżeli składki emerytalne będą dobrowolne, to, zgoda, przedsiębiorstwa wyjdą z szarej strefy itp., ale czy budżet za jakieś 15-20 lat to wytrzyma? Wytrzyma, jeżeli gospodarka będzie się stabilnie rozwijać, bez zaburzeń wewnętrznych i zewnętrznych, ale bądźmy realistami.
Mam generalnie liberalne poglądy ekonomiczne, ale dobrowolność składek emerytalnych, to cofanie się do XIX w. Od ponad 100 lat dobrze znane są wszystkie argumenty przeciw takiemu anachronicznemu rozwiązaniu.
A dlaczego rozwiązanie to miałoby dotyczyć tylko prowadzących działalność gospodarczą?
Składki na ubezpieczenia społeczne powinny być powszechne - na tym polega system ubezpieczeniowy. Chwilowe problemy z rentownością części mikro-przedsiębiorców nie mogą stać się przyczynkiem do dalszego osłabienia tego systemu. Ponadto, przy nadużywaniu formy JDG w Polsce (i wypychaniu nań sporej grupy pracowników), istnieje ryzyko rozlania się "dobrowolności" składek na inne grupy społeczne, pod presją oszczędności kosztów przedsiębiorstw.
System ubezpieczeń społecznych może zostać skomplikowany dowolnością jednej lub wielu grup zawodowych, ale doświadczenie wskazuje na ujemne skutki takiej komplikacji. Jednym skutkiem może być wzrost kosztów obsługi całego systemu bez odpowiadających temu wzrostowi korzyści. Drugim - otwarcie furtki do optymalizacji obciążeń z tytułu ubezpieczeń społecznych.
Jeśli takie rozwiązanie miałoby wejść w życie, można zapytać, dlaczego dobrowolność miałaby dotyczyć jedynie osób prowadzących działalność gospodarczą? Czy stoi za tym milczące założenie, że osoby te są bardziej zapobiegliwe, dokonują lepszych wyborów międzyokresowych, czy może coś innego? Nie widzę żadnego racjonalnego uzasadnienia dla wyłączania kolejnej grupy z powszechnego systemu emerytalnego. Oznaczałoby to de facto przeniesienie odpowiedzialności za ewentualne błędne decyzje odnośnie do przyszłości (czyli np. podjęcie decyzji o niepłaceniu składek przy braku innych zabezpieczeń) na poziom całego społeczeństwa, poprzez mechanizmy wsparcia w ramach pomocy społecznej.
Prowadzący działalność gospodarczą w istocie już dziś taką decyzję podejmują: gdy decydują, czy operować poza szarą strefą czy tez w niej. Opłacenie składek to nie jest opłata per se, tylko ubezpieczenie społeczne. A już przy obecnych regulacjach osoby samozatrudnione uzyskają przeciętnie z systemu emerytalnego większa wypłatę niż do niego wpłacą. To efekt tego, że przy wpłatach obowiązuje ryczałt, a przy wypłatach istnieje gwarancja emerytury minimalnej. Jeśli będą przeciętnie zawieszać działalność w wieku wyższym niż pracownicy opuszczają rynek pracy, częściowo zmniejszą tę nierównowagę.
Problem z dobrowolnością polega zawsze na tym samym: czy społeczeństwo zostawi bez opieki osobę starszą, schorowaną, która zdecydowała się składek nie płacić, a jednocześnie wbrew najśmielszym planom sama oszczędności nie zbudowała? Ponieważ w większości zdecydujemy, że jesteśmy społeczeństwem odpowiedzialnym i solidarnym, nie zostawimy takiej osoby bez opieki, a to oznacza, że dobrowolność jest w ujęciu międzypokoleniowym iluzją. Takie propozycje i traktowanie ich poważnie erodują zaufanie do nowoczesnego społeczeństwa.
Po pierwsze, osoba która rezygnowałaby ze świadczeń nie mogłaby się wiarygodnie zobowiązać, że jak wejdzie w wiek emerytalny, to nie stanie się beneficjentem pomocy społecznej. Teraz przynajmniej finansuje sobie minimalną emeryturę. Po drugie, oznaczałoby to znaczący przejściowy ubytek w dochodach z ZUS, które finansują bieżące emerytury. Nie mówiąc już o tym, że idea tego ubezpieczenia polega na tym, że jest powszechne.
Każdy pracujący obywatel powinien płacić składki na ubezpieczenia społeczne (emerytalne), żeby zapewnić sobie środki do życia po zakończeniu okresu aktywności zawodowej i nie „obudzić się” z brakiem zabezpieczenia finansowego w momencie przejścia na emeryturę. Brak odprowadzania składek na ubezpieczenia społeczne stwarza ponadto ryzyko niepokojów społecznych i postaw roszczeniowych w stosunku do państwa, aby zapewniło odpowiedni standard życia - nawet tym którzy nie współfinansowali systemu emerytalnego.
Chyba, że taki prowadzący działalność podpisałby jakiś "cyrograf", że w przyszłości nigdy nie przyjdzie po pomoc, gdy będzie stary i z jakiegoś powodu bez środków do życia. Dotyczy to składki emerytalnej. Inne składki to inna sprawa i można rozważać różne opcje.
Jeszcze komentarz ogólny. ZUS obsługuje różne systemy społeczne, między innymi powszechny system emerytalny. Składki zakumulowane na indywidualnych kontach determinują (razem z wiekiem rozpoczęcie pobierania emerytury) przyszłe wypłaty. Niepłacenie składek przez niektórych (skutek braku powszechnego objęcia systemem) powoduje przerzucenie kosztu wsparcia starców bez środków do życia na resztę społeczeństwa. (bo wspomniany "cyrograf" nie da się oczywiście zastosować). Chęć niepłacenia składek emerytalnych bierze się z postrzegania ich jako quasi-podatków, jakimi rzeczywiście były do 1999 r. Teraz już nie są. To zupełnie zmienia sytuację. Propozycja dyskutowana tu jest więc archaiczna. Pozostałe składki, których przepływem zarządza ZUS, nadal są quasi-podatkami i o nich ewentualnie można rozmawiać. Czyli najpierw w rozumowaniu trzeba odpiąć składkę emerytalną od całej reszty i tę składkę pozostawić bez zmian, co do reszty można prowadzić dyskusję.
Podstawą systemu ubezpieczeń społecznych jest jego powszechność.
Jeśli system jest powszechny to pracodawcy też muszą być obowiązkowo włączeni.
Szczegółowe wyniki sondy na temat "dobrowolnego ZUS-u" dla przedsiębiorstw można znaleźć w artykule poniżej.