Obóz zwolenników tezy, że inflacja po pandemii Covid-19 była zjawiskiem przejściowym, może ogłosić się zwycięzcą. Taki werdykt wydał w listopadzie Joseph Stiglitz, noblista w dziedzinie ekonomii. W Polsce, gdzie inflacja piąty rok z rzędu jest powyżej celu NBP, to twierdzenie może zaskakiwać. Ale czy w odniesieniu do USA i zachodniej Europy, gdzie inflacja jest już praktycznie w celu banków centralnych, Stiglitz ma rację?
Oczekiwania inflacyjne wydają się wracać do normy, są już na poziomach sprzed pandemii. To może sugerować, że inflacja faktycznie, miejmy nadzieję, była zjawiskiem przejściowym. Tylko że to nie oznacza, że taka byłaby też wtedy, gdyby nie podjęto żadnych działań. Warto przypomnieć, że spór o to, czy inflacja jest trwała czy przejściowa, dotyczył właśnie tego, czy należy z nią coś zrobić czy wystarczy przeczekać. Zwolnicy tezy, że inflacja jest trwała, apelowali o podwyżki stóp procentowych, niekiedy mówili, że należy zredukować deficyty budżetowe. Druga grupa ekonomistów mówiła, że inflacja była spowodowana tylko czynnikami podażowymi, takimi jak zaburzenia w łańcuchach dostaw i skok cen surowców, więc nie należy na nią reagować. Jak dobrze wiadomo, w USA i niemal na całym świecie stopy procentowe zostały ostatecznie dość gwałtownie i mocno podwyższone. Dziś wydaje się, że inflacja - przynajmniej w USA, bo w Polsce jeszcze nie – będzie wkrótce pod kontrolą. Ale nie wiemy, co by było, gdyby banki centralne nie zareagowały tak, jak zareagowały. Widzieliśmy, że w pewnym momencie długoterminowe oczekiwania inflacyjne były w okolicy 5,5-6 proc., czyli powyżej poziomu spójnego z celami inflacyjnymi. Podwyżki stóp procentowych miały na celu zapobieżenie odkotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych i sprawienie, żeby inflacja rzeczywiście była przejściowa, a nie trwała.