Tak uznał [b]12 stycznia 2011 r. Sąd Najwyższy (sygnatura akt II PK 129/10)[/b] rozpatrując sprawę kierowniczki regionu dystrybucji firmy w Wielkopolsce, która sama zrezygnowała z zatrudnienia w międzynarodowym koncernie PZ Cussons SA.
Do rozstania doszło przeszło trzy lata temu w sierpniu 2006 r. Pracownica złożyła w firmie wypowiedzenie umowy z powodu ciężkiego, umyślnego i zawinionego przez spółkę naruszenia jej praw pracowniczych.
Przełomowym momentem było to, że pół roku wcześniej pracodawca znacznie obniżył jej wynagrodzenie, choć miała wykonywać swoje obowiązki na dotychczasowych zasadach.
W pozwie do sądu pracownica zażądała wynagrodzenia za nadgodziny. Od kilku lat prowadziła własną ewidencję czasu pracy, z której wynikało, że notorycznie przekraczała normy zagwarantowane w kodeksie pracy – ośmiogodzinnej dniówki i przeciętnie 40-godzinnego tygodnia pracy.
Pracownica powołała się na to, że w firmie obowiązywały godziny pracy od 8 do 17.30 przez pięć dni w tygodniu. Oprócz tego często zdarzało się jej siadać w domu do komputera o godz. 5 – 6 rano lub odbierać telefony z poleceniami od przełożonych o 23, w których zlecali jej wykonanie tłumaczeń na następny dzień. Choć w angażu wpisano, że miała pełnić funkcje kierownika regionu (koordynowała pracę kilku podległych jej osób), musiała jeździć z nimi do strategicznych klientów firmy.
[srodtytul]Ekstrapieniądze[/srodtytul]
Zarówno Sąd Okręgowy w Koninie, jak i Apelacyjny w Poznaniu uwzględniły żądania pracownicy i przyznały jej ponad 200 tys. zł wynagrodzenia za pracę w nadgodzinach. Sąd apelacyjny, przyjmując za podstawę wyliczenia zapiski pracownicy, stwierdził nawet, że przysługiwało jej więcej pieniędzy, ale z braku apelacji powódki nie mógł jej ich przyznać.
[srodtytul]Czyja wersja ważna[/srodtytul]
Spółka nie złożyła jednak broni. Skierowała skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Ten jednak ją odrzucił. Sędziowie stwierdzili, że wszystkie argumenty prawników pracodawcy są nietrafione lub bezpodstawne.
Najpoważniejszy zarzut kasacji dotyczył tego, że sądy jednostronnie rozstrzygnęły sprawę, przyjmując jedynie wersję pracownicy. W odpowiedzi sędziowie SN stwierdzili, że zgodnie z dotychczasowym orzecznictwem [b]SN (np. wyrok z 9 lipca 2009 r., sygn. II PK 34/09)[/b] w sytuacji, gdy ewidencja czasu pracy jest prowadzona przez firmę w sposób niewiarygodny lub nie ma jej w ogóle, sąd może ustalić stan faktyczny np. na podstawie zeznań świadków czy innych dowodów przedstawionych przez pracownika.
[b]Spółka nie była w stanie udowodnić, że powódka nie pracowała w nadgodzinach.[/b] Nie mogła także przedstawić dowodów na to, że rekompensowała sobie ten ponadwymiarowy czas pracy w następnych dniach, choć ten argument pojawiał się wielokrotnie w czasie procesu.
Sędziowie dodali, że [b]choć pracownica była zatrudniona w zadaniowym systemie czasu pracy, spółka wyznaczyła jej tyle obowiązków i zorganizowała zatrudnienie w ten sposób, że nie była ona w stanie im podołać.[/b]
[ramka]
[b]Komentuje Arkadiusz Sobczyk, radca prawny z kancelarii Sobczyk i Współpracownicy[/b]
Najwyższa pora, aby pracodawcy zdali sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak nienormowany czas pracy. Nie można więc osobom zatrudnionym w systemie zadaniowym (np. handlowcom) czy pracownikom kadry zarządzającej firmą wyznaczać obowiązków, których wykonanie nie jest możliwe w czasie przeciętnie ośmiogodzinnej dniówki. Tym bardziej że orzecznictwo Sądu Najwyższego ułatwia pracownikom udowadnianie przepracowanych nadgodzin. Ich roszczenia są jednak często przesadzone. Nikt nie jest w stanie pracować przez trzy lata po 14 godzin dziennie. To fizycznie niemożliwe i sędziowie także powinni brać to pod uwagę. [/ramka]