Pracownicy aparatu skarbowego biją na alarm: dziurawe przepisy ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych (w skrócie ustawy o PIT) umożliwiają zaniżanie wartości sprowadzonych do Polski z krajów Unii Europejskiej oraz ze Stanów Zjednoczonych używanych aut. W efekcie prowadzący autokomisy odprowadzają do kasy państwa mniej podatku akcyzowego i podatku od towarów i usług (VAT) od sprzedawanych samochodów oraz mniej podatku dochodowego z tytułu przychodów uzyskiwanych z prowadzonej działalności (autokomisu).

Jak dowiedziała się „Rz”, zdecydowana większość używanych, dobrze wyposażonych, choć czasami lekko uszkodzonych samochodów ze Stanów czy z Europy Zachodniej oferowana jest najpierw po rynkowych cenach. Dopiero później można je kupić w autokomisach za bardzo atrakcyjne pieniądze.

– Największe zaniżenia wartości pojazdów, jakie stwierdziliśmy, sięgały 140 – 150 tys. zł – mówi inspektor jednego z 16 urzędów kontroli skarbowej w kraju. Sprawą bez precedensu była sprzedaż samochodu terenowego wartego na rynku 170 tys. zł za 20 tys. zł. Przynajmniej taka kwota wynikała z umowy.

– I tak jest za każdym razem: cena podana na samochodzie stojącym w autokomisie, np. 50 tys. zł, nie znajduje potwierdzenia w dokumentach, według których deklarowana wartość pojazdu wynosi np. 3 tys. euro dla samochodów z Unii i 3 tys. dolarów dla aut z USA – mówi inspektor kontroli skarbowej. Według niego na takie praktyki nie mogą sobie pozwolić komisy dilerskie, bo ich księgowość jest zazwyczaj kontrolowana przez spółki matki.

Według skarbówki cały proceder zaczyna się już na granicy. Tam podawana jest zaniżona wartość sprowadzonego auta. Dzięki temu handlarz mniej zapłaci akcyzy, a przy sprzedaży zyska i na VAT. Wykaże też mniejszy przychód z prowadzonej działalności, od którego musi zapłacić podatek dochodowy.

Być może dlatego komisanci nie chcą z reguły wystawiać klientom faktur na kwoty faktycznie przez nich zapłacone.

Powszechne jest więc, że na fakturze figuruje, powiedzmy, 15 tys. zł jako cena sprzedaży, podczas gdy tak naprawdę klient zapłacił 50 tys. zł i więcej.

Na działalności autokomisów tracą też instytucje finansowe, gdy dochodzi do wyłudzeń kredytów. Zdarza się, że bank udziela kredytu na zakup auta, którego wartość – jak wynika z dokumentów wystawionych przez pośredników – wynosi 200 tys. zł, podczas gdy tak naprawdę jest ono warte 50 tys. zł.

Niektóre banki współpracują z autokomisami, bo trafiliśmy na kilka umów, z których wynikało, że kredyt w części przyznany był na zakup pojazdu (20 tys. zł), a reszta – powiedzmy 40 tys. zł – na tzw. koszty jego użytkowania – twierdzą przedstawiciele skarbówki.

– Tego zjawiska nie analizowaliśmy, bo prawdę powiedziawszy, nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z jego istnienia – powiedział „Rz” Jerzy Bańka, radca prawny, dyrektor ds. legislacyjno-prawnych w Związku Banków Polskich. – Jeśli faktycznie banki udzielają kredytów konsumenckich w części przeznaczonych na zakup samochodu, a w części na tzw. jego użytkowanie, jest to działalność prawem dopuszczana. Pytanie tylko, czy mają one świadomość, że są wykorzystywane przez osoby działające nie do końca legalnie.

Ścigając nieuczciwych komisantów, organy podatkowe znajdują się w trudnej sytuacji, ale nie bez wyjścia. Niewykluczone, że w tego typu sprawach zyskałyby wsparcie sądów. Ważne jednak, aby miały właściwe do tej walki narzędzia. Dlatego należy oczekiwać od Ministerstwa Finansów, że jak najszybciej poprawi przepisy, aby nieuczciwi podatnicy nie mogli już tak łatwo obchodzić prawa, a administracja podatkowa miała większą możliwość kontrolowania, tak jak to się dzieje w wypadku osób prawnych.